Żelazko Philips Perfect Care test + konkurs

przez Eliza Wydrych


Jeśli kiedykolwiek widzieliście tu pomięte ubrania to dobrze zapamiętajcie ten widok, bo od dziś wgniecenia i zagniecenia mi nie grożą. Dostałam żelazko od Philipsa! Z inkubatorem. Fachowo nazywa się to stacją pary. Szczerze mówiąc nic mi to nie mówi, ale brzmi mądrze i sprawia, że para bucha naprawdę soczyście. Co więcej para pod ciśnieniem jest sześciokrotnie większa niż w tradycyjnych żelazkach, dzięki czemu możemy prasować ubrania w…pionie! Początkowo byłam onieśmielona gabarytami całego zestawu, ale po kilku dniach przeszliśmy na Ty i nawet piliśmy razem… wodę.
To nie żarty, strumień jest naprawdę silny. Zagniecenia, nawet te najbardziej uciążliwe nie mają szans. Jest moc! To co odróżnia Philips Perfect Care od tradycyjnych żelazek to to, że nie musimy martwić się regulacją temperatury. Nie ważne czy prasujemy jedwabną bluzkę, poliestrową kurtkę czy wełniany płaszcz, dzięki optymalnej temperaturze żelazko jest bezpieczne dla wszystkich tkanin. Ta technologia ta ma swoją angielską nazwę „OptimalTemp”. Hi 5 jeśli zdarzyło wam się kiedyś coś przypalić. Ja do dziś nie mogę zapomnieć o pudrowo-różowej satynowej koszuli…

Kolejny z produktów tej marki jaki testowałam: Philips Lumea moja opinia i efekty.KONKURS
Żeby wam nie było smutno, że ja dostałam żelazko, a wy nie razem z marką Philips przygotowaliśmy  konkurs! Nagrodą jest żelazko parowe Philips Azur GC 4870. Co należy zrobić by je wygrać? Wystarczy, że opiszecie w komentarzu pod spodem swoją największą katastrofę związaną z prasowaniem, której uniknęlibyście gdybyście używali żelazka Philips. Pamiętajcie o podaniu adresu e-mail. Na wasze historie czekam do 26.11.2011 do godziny 23:59. Powodzenia!

Regulamin konkursu

Wyniki konkursu
Z 3 wytypowanych przeze mnie historii przedstawiciele marki Philips wybrali Marcię, autorkę poniższej historii. Gratuluje!!

„Widzę, że wszyscy wypalają dziury w swoich ubraniach. Moje żelazko również posiada taką funkcję, jednak nigdy jeszcze z niej nie skorzystałam.
Ba! Na moje nieszczęście zna się również na modzie, ale o tym zaraz.
Uważam, że każdy szanujący siebie i swojego właściciela “miotacz pary” powinien posiadać funkcję samoczyszczenia. Z żelazkiem Philips Azur GC 4870 mogłabym zapomnieć o tej historii, która na moje nieszczęście powtórzyła się już kilkakrotnie:
Poranna godzina, nastawiam moje nieszczęsne żelazko i czekam, czekam i doczekać się nie mogę aż się nagrzeje. W końcu jest! Biorę się za bluzkę koloru beżowego. Prasuję, prasuję i prasuję. W pewnym momencie coś zahuczało, parsknęło i ucichło. Z grobową miną spojrzałam na bluzkę. Jakie było moje zdziwienie, gdy na jej pięknym obliczu pojawiła się wściekle rdzawa plama! Oj tak! Pomyślałam: “Zabiję staruszka!”, jednak musiałam się z nim przeprosić i wyprasować kolejną bluzkę, tym razem przez kawałek materiału.
Tak, tak, zgadzam się z moim żelazkiem, że rdzawy kolor jest modny w tym sezonie, ale litości! Nie chcę mieć całej szafy w tym kolorze! Z miłą chęcią oddam je komuś z modowej branży i przyjmę nowego pracownika, z którym polubimy się na długie lata! Panie Philips, zapraszam, jest Pan przyjęty na dożywotni etat!”

Może kogoś zainteresuje inny produkt tej marki: https://elizawydrych.pl/philips-visapure-szczoteczka-do-mycia-twarzy/

ZOBACZ TAKŻE

221 komentarzy

Ilona 12 listopada, 2011 - 11:52 pm

Pierwszy raz w życiu widzę takie żelazko zaniemówiłam

Odpowiedz
Joanna 13 listopada, 2011 - 12:48 am

Największą katastrofę? To była najboleśniejsza katastrofa ;/
Podczas prasowania żelazko mi spadło iiii…chciałam je przytrzymać nogą (naturalny odruch człowieka) skończyło się paskudnym oparzeniem (w kształcie żelazka) i dziurą w dywanie od żelazka…od tego czasu jak nie muszę to mama prasuje a jak ja prasuję to najchętniej na kocu na podłodze żeby żelazko nie mogło spaść…;/

Odpowiedz
Ewula 13 listopada, 2011 - 8:19 am

W dawnych czasach ( jak to mówi moje 9-letnie dziecię)z rana w dniu pisemnej matury z polskiego zauważyłam zagniecenie na spódniczce. Szybka akcja, żelazko w ruch, para ledwie buch…. i nic. Chyba moc za mała? Większa moc, para znów ledwie buch…oooojjjj…….wypalona dziura. Płacz, bo to jedyna czarna spódniczka. Pytanie: czarne spodnie czy czerwona spódniczka? W spodniach na maturę? NIE. Na dzień dobry reprymenda od wychowawcy – czerwona szmatka? zwariowałaś. Najważniejsze, że matura zdana na 5. Prasując żelazkiem Philips Azur GC 4870 na pewno nie musiałabym przezywać dodatkowego stresu związanego z maturą.

Odpowiedz
Ewula 13 listopada, 2011 - 8:20 am

W dawnych czasach ( jak to mówi moje 9-letnie dziecię)z rana w dniu pisemnej matury z polskiego zauważyłam zagniecenie na spódniczce. Szybka akcja, żelazko w ruch, para ledwie buch…. i nic. Chyba moc za mała? Większa moc, para znów ledwie buch…oooojjjj…….wypalona dziura. Płacz, bo to jedyna czarna spódniczka. Pytanie: czarne spodnie czy czerwona spódniczka? W spodniach na maturę? NIE. Na dzień dobry reprymenda od wychowawcy – czerwona szmatka? zwariowałaś. Najważniejsze, że matura zdana na 5. Prasując żelazkiem Philips Azur GC 4870 na pewno nie musiałabym przezywać dodatkowego stresu związanego z maturą.

pozdrawiam,
Ewa

[email protected]

Odpowiedz
magda 13 listopada, 2011 - 8:38 am

Oj…aż zadrżałam:)przypomniala mi sie historia z czasów liceum (bylo to juz dawno), kiedy wypatrzyłam w sklepie pomarańczową, spódnicę maxi, która była wypełniona puchem;D i wyglądała generalnie jak śpiwór (mama tak żartowała)..jednak zakochałam się w niej, była jedyna w swoim rodzaju i długo odkładałam kieszonkowe zeby ja zdobyc;)jednocześnie często chodziłam do sklepu, żeby może jednak znaleźć w niej wady. Niestety, wad nie było:D Aż pewnego dnia z pomocą rodziców, mogłam ją wreszcie kupić. Co za radość! do tej pory pamiętam moje stylizacje ze spódnicą w roli głównej…do trzeciego prasowania:///Spódnica była wykonana ze sztucznego materiału. Spieszyłam się rano do szkoły, nieuważnie położyłam żelazko i moim oczom ukazał się spalony materiał z przerażającą dziurą. Łzy i krzyk i pisk nie pomogły. Ale spódnicę do tej pory mam w szafie, z jednej strony przypomina o ostrożnym prasowaniu, a z drugiej o pięknych czasach licealnych. To moja najgorsza historia, mam nadzieję, że jedyna. Pozdrawiam serdecznie!

Odpowiedz
Dominika 13 listopada, 2011 - 9:16 am

Hej! Gdy tylko widzę słowo ŻELAZKO od razu przypomina mi się moja bardzo nieudana próba zaimponowania rodzicom.
Moja ciocia, która jednocześnie mieszka obok organizowała kolację. W domu rodzice ciągle narzekają, że wystarczy abym się do czegoś dotknęła, a od razu to niszczę. Oczywiście uważam, że to totalne kłamstwo, to przedmioty, których używam są trefne 😉 Tak więc, by zaimponować domownikom postanowiłam pomóc cioci. Wszystko szło wspaniale, pięknie udekorowany stół, przyprawione potrawy, zapach pieczonego ciasta rozchodził się po mieszkaniu. Ostatnim moim zadaniem miało być wyprasowanie nowo zakupionego obrusu. Ciocia chwaliła się jaki jest wspaniały i nie omieszkała wspomnieć o jego dość sporej wartości. Szybko zabrałam się za prasowanie. Rozłożyłam obrus na desce do prasowania, włączyłam żelazko, ustawiłam na największą temperaturę, aby nie zostawić ani jednego zagniecenia. Gdy tylko przyłożyłam żelazko do tkaniny poczułam zapach spalenizny. Widok był niesamowity. Obrus nie spalił się, ale stopił. Z wonią spalonego obrusa rosło moje zdenerwowanie. Ciocia wpadła w szał, rodzice utwierdzili się w przekonaniu, że w moich rękach dosłownie wszystko się pali. ALE TO PRZECIEŻ WINA TEGO ŻELAZKA!
Pozdrawiam serdecznie,
Dominika 😉

Odpowiedz
Adriana 13 listopada, 2011 - 9:47 am

Moją największą tragedią przy prasowaniu jest to, że nie lubię prasować, ale z takim sprzętem myślę, że mogłoby się to zmienić.

Odpowiedz
JustFabulous 13 listopada, 2011 - 9:57 am

Zelazko kosmiczne 🙂 udanej zabawy przy prasowaniu 😉

Odpowiedz
Agata 13 listopada, 2011 - 10:01 am

Jeśli to żelazko faktycznie przystosowuje swoją temperaturę do rodzaju tkaniny to ja nie musiałabym stresować się tym, że na 24 godzin przed nocą poślubną zrobiłam wielką dziurę w swojej nowej poliestrowej halce kupionej specjalnie na noc poślubną. Kryzys został zażegnany tylko dzięki świadkowej która pojechała i kupiła nową. Ale zdarzenia i tak nie wspominam miło

Odpowiedz
Aleksandra 13 listopada, 2011 - 10:10 am

Zostałam poproszona o bycie świadkiem na ślubie siostry. Wszystko układało się fantastyczniej. Suknia ze snów, zwiewny tiulowy welon oczekiwały w TYM dniu na pannę młodą. Ja ubrałam się w jedwabną sukienkę w formie kimona malowaną w kolorowe kwiaty. Jako główna pomocniczka zostałam poproszona o lekkie rozprasowanie welonu, któremu chyba udzieliło się zdenerwowanie i lekko się pogniótł. Chwyciłam żelazko przyłożyłam do materiału…. poczułam lekki zapach spalenizny i faktem stał się koszmarny sen. Biel przybrała koloru rdzawej pomarańczy. Reakcja panny młodej była do przewidzenia… Na szczęście w ruch poszły nożyczki, spinki i trochę wyobraźni i powstał przepiękny subtelny, krótki welon. Ale cóż, gdybym użyła żelazka Philips Perfect Care pewnie nie musiałabym słuchać tej historii na każdym spotkaniu i czerwienić się ze wstydu:)

Odpowiedz
Hanna 13 listopada, 2011 - 11:14 am

To było kilkanaście lat temu jak byłam małą dziewczynką. Miałam chyba z 6-7 lat. Jechaliśmy na komunię kuzyna do Chorzowa. Miałam wtedy mieć ubraną na sobie piękną granatową sukienkę do kolan w granatowe drobne groszki. Miała biały kołnierzyk i kokardę w dolnej części pleców. Do tego oczywiście białe rajstopy 🙂 Podczas gdy grzało się żelazko by ją wyprasować, mama przy toaletce w innym pomieszczeniu robiła sobie makijaż. Chciałam zrobić jej niespodziankę i wyprasować sukienkę… Sukienka już ładnie była ułożona na desce do prasowania lecz przy naszym jeszcze wówczas wtedy starym żelazku, temperatura nie była jeszcze odpowiednio ustawiona w stosunku do delikatnego materiału mojej kreacji. Wzięłam żelazko do rąk, zrobiłam pierwszy ruch po sukience. Bach, stało się. Wypaliłam w niej wielką dziurę. Szczerze powiedziawszy to tak do końca nie pamiętam jak wielka była irytacja mojej mamy, jednak oglądając dziś zdjęcia z tej pamiętnej komunii, sukienka zastępcza była łososiowa i już nie tak efektowna jak ta w której miałam pójść. Przypuszczam, że gdyby mama wtedy używała żelazka Philips nie doszłoby do tej katastrofy…

Hanna
[email protected]

Odpowiedz
Lusia 13 listopada, 2011 - 11:18 am

Takich katastrof było co najmniej kilka. Zazwyczaj ubolewam,ze nie mogę doprasować moich ukochanych rzeczy, więc oddaje je do pralni, aby były porzadnie wyprasowane.
Moja ukochana sukienka Simple, w której ostatnio obskakuję imprezy (musi być wielokrotnie wykorzystana bo ją uwielbiam i aby cena się zwróciła, więc będę ja jeszcze piłować;P). Niestety moje żelasko nie daje rady na tą wygniecioną pupę:(
Przypomniała mi się jeszcze historia swieżo zakupionej bluzeczki, którą postanowiłam „odprasować”, a skonczyło się na wielkiej dziurze na plecach haha. Teraz to śmieszne, ale wtedy nie zostawiłam na moim żelasku suchej nitki:)
Marzę o porządnym żelasku, które spełni moje oczekiwania oraz zaoszczędzi czas i pieniądze na oddawaniu ubrań do „prasowalni”!

Odpowiedz
klaudia 13 listopada, 2011 - 11:21 am

Największa katastrofa, której już nigdy nie chciałabym powtórzyć? Przypalenie skarpetek taty. Serio! Ten mężczyzna jest niesamowitym perfekcjonistą, nawet bielizna musi być bez zagnieceń. Teraz wszystko prasuje sobie sam… Dzięki żelazku Philips Azur mogłabym odzyskać jego zaufanie. A wiecie jak ważne są więzi rodzinne… 😉

Odpowiedz
Lusia 13 listopada, 2011 - 11:21 am

jeja,ale popełniłam żenujący błąd hihi,ale wstyd, jak to sie stało?;P;P;P Oczywiście ŻELAZKO, a nie żelasko. Co za gafa,co za wstyd, jakos fonetycznie zapisałam chyba:(:(:(:(

Odpowiedz
Karola 13 listopada, 2011 - 11:24 am

Ostatnio strasznie się spieszyłam na urodziny koleżanki i w ostatniej chwili musiałam wyprasować kieckę starszym żelazkiem. Czekałam, aż się nagrzeje i tu nagle iskry spaliło się:( Musiałam na szybko szykować nowy awaryjny zestaw, którego nie trzeba prasować.
[email protected]

Odpowiedz
Ola 13 listopada, 2011 - 11:40 am

Zamiast wody,przez przypadek nalałam do żelazka „sprajta” . Powstał karmel, który zostawił po sobie ślady na ubraniach. Żelazko nadawało się tylko do kosza…

Odpowiedz
ladyberona 13 listopada, 2011 - 11:41 am

Moja największa katastrofa to spalenie ulubionej sukienki mojej siostry…Z pewnością gdybym miała żelazko Philips uniknęłabym wydania tej stówy (trochę słodyczy, trochę wina i dużo więcej makaronu), którą musiałam wydać na załagodzenie konfliktu siostrzanego…

Odpowiedz
ladyberona 13 listopada, 2011 - 11:41 am

Moja największa katastrofa to spalenie ulubionej sukienki mojej siostry…Z pewnością gdybym miała żelazko Philips uniknęłabym wydania tej stówy (trochę słodyczy, trochę wina i dużo więcej makaronu), którą musiałam wydać na załagodzenie konfliktu siostrzanego…

mail- [email protected]

Odpowiedz
Agnieszka 13 listopada, 2011 - 11:43 am

Moja największa katastrofa związana z prasowaniem? Aż uśmiech pojawia mi się na twarzy, bo nic tylko się z tego śmiać. No więc było to jakieś 4 lata temu, gorący okres przed kolacją wigilijną. Wszyscy zalatani, ja jako jedyna córka w rodzinie powiedzmy sobie, jestem zobowiązania do pomagania mamie :).. a, że mama w wigilię pracuje do godziny 16 (i nie ma możliwości wcześniejszego urwania się z pracy), wszystkie obowiązki związane z przygotowaniami spadają na mnie.
No to zaczęłam sprzątać (bo co z tego, że było sprzątane wcześniej – mój brat i tata skutecznie potrafią nabałaganić 🙂 ), kończyć rozpoczęte wcześniej świąteczne dania oraz zbierać z podłogi zrzucone bombki z choinki (w tym akurat pomaga mi mój pies, który zamiata ogonem wszystko, co spotka na swojej drodze).
Mama wróciła, zmęczona, bo oczywiście każdy przypomina sobie o ścinaniu włosów na ostatnią chwilę i w wigilię, co tu dużo mówić – jest młyn!
Do dziadka (bo tam zawsze, tradycyjnie, odbywa się kolacja wigilijna), mieliśmy jechać na godzinę 18. Więc ja, zajęta tym całym sprzątaniem i ganianiem po domu, nie miałam możliwości, żeby wcześniej przygotować jakiekolwiek „kreacje” na ten wieczór..
Godzina 17, tata i brat biegają z pogniecionymi koszulami, jedynie mama – jakby to przewidziała – wybrała sobie sukienkę, która nie potrzebuje prasowania :).
I oczywiście na kogo spadło „brzemię” prasowania?! NA MNIE!.. No to nic innego jak żelazko w dłoń(nigdy nie dogadywałam się z tym żelazkiem.. ma już ono jakieś 10 lat i nie ułatwia mi kontaktu z pogniecionymi rzeczami, a tym bardziej z męskimi koszulami w rozmiarze XXXL 🙂 ) i do dzieła!
Mija ok. 10 min.. jest! nagrzało się! W końcu mogę zacząć rytuał prasowania :). Na pierwszy ogień wzięłam koszulę brata (zawsze to mniejsza powierzchnia, lepsza do prasowania :)).. jakoś poszło… ale teraz przyszło to, co najgorsze – koszula taty, rozmiar XXXL (tak! XXXL – dobrze czytacie :P), powiedzmy sobie szczerze – zwykła deska oraz zwykłe żelazko ledwo radzą sobie z taką powierzchnią materiału, a co dopiero z pogniecioną powierzchnią materiału!
Zaczęłam od rękawa, w połowie prasowania zgubiłam się, byłam już na środku pleców – jak ja to zrobiłam?! Nie mam zielonego pojęcia! W rezultacie, po ok. 30 minutowym prasowaniu, koszula wyglądała jeszcze gorzej, kołnierza praktycznie nie było widać, zagięcia jakie porobiłam można porównać do najlepszych płaskorzeźb (to jest myśl! może pójdę w tym kierunku ;D).. Cud, że na plecach nie został piękny, brązowy ślad, starego, ani trochę nie współpracującego 🙂 żelazka!
o godzinie 18 koszula taty wyglądała gorzej niż przed prasowaniem, żelazko samo się wyłączyło (chyba miało już dość 🙂 ), a tata skończył na wigilii w szarym sweterku w romby – którego nie lubił.
No cóż.. gdybym miała lepsze żelazko, na pewno poszłoby to gładko, a tata cały wieczór spędziłby w swojej ulubionej koszuli :))

[email protected]

Odpowiedz
Aga 13 listopada, 2011 - 11:53 am

Nie zapomnę tego do końca życia! Szykowałam się na studniówkę, właśnie koleżanka skończyła robić makijaż, kiedy zadzwoniła mama że spaliła moją studniówkową kieckę! Od razu przed oczami miałam wielką dziurę na środku, która kwalifikuje sukienkę tylko do kosza, a mi zostaje siedzenie w domu, płacz i zgrzytanie zębów. Łzy to było jedyne na co miałam ochotę ale dzielnie powstrzymywałam chlipanie podczas drogi do domu, aby ocalić makijaż. Jednak miałam w sobie resztki nadziei… I słusznie, bo kiedy już dojechałam, na miejscu była ciocia, specjalistka od szycia i przerabiania. Okazało się że wypalona dziura jest na dole z tyłu, udało się zrobić jakieś upięcie i nic nie było widać:) oczywiście na studniówce bawiłam się świetnie, aż naderwałam sukienkę w paru miejscach, ale drapowanie wykonane przez ciocię do końca się trzymało:)

Odpowiedz
ann 13 listopada, 2011 - 12:07 pm

To wydarzyło się parę miesięcy temu. Jak to zawsze u mnie bywa robię wszystko na ostatnią chwilę. Był dzień wesela mojej kuzynki. Czas najwyższy było założyć sukienkę. Zauważyłam na niej kilka zagnieceń, więc postanowiłam ją lekko przeprasować żelazkiem. Ustawiłam niską temperaturę, żeby jej nie zniszczyć, wlałam wodę i do dzieła. Szałowa sukienka za 300zł w jednej chwili zamieniła się w szmatkę. Po hektolitrach wylanych łez, rozmazaniu makijażu, który robiłam przez godzinę szukałam planu awaryjnego. Założyłam starą sukienkę, buty i biżuteria kompletnie do niej nie pasowały. Miałam wyglądać jak księżniczka a wyglądałam jak Kopciuszek. Po Twojej recenzji tego żelazka myślę, że coś takiego nigdy by mi sie nie przydarzyło gdybym je miała 🙂

Odpowiedz
Anka 13 listopada, 2011 - 12:08 pm

Mi też się kilka razy w życiu zdarzyło coś lekko przypalić, zawsze jednak rzeczy były do odratowania, poza jednym tragicznym przypadkiem, kiedy to przypaliłam koszulkę polo która była częścią mojego „mundurku” do pracy 🙁 Na nieszczęście nie dostałam nowej, ale na szczęście przypaliłam rękaw i dało się go dosztukować z dolnej części koszulki, chociaż ta straciła trochę na długości 😉

Odpowiedz
Elfin 13 listopada, 2011 - 12:09 pm

Na pewno miałabym w czym iść na maturę, gdyby nie to, że tył ojej ołówkowej spódńicy został na żelazku 😉

Odpowiedz
Monia 13 listopada, 2011 - 12:09 pm

Moja największa katastrofa związana z prasowaniem a raczej wypaleniem dziury przydarzyła się całkiem nie dawno. W związku z ukończonymi studiami rozpoczęłam intensywne poszukiwania pracy i w tym celu zainwestowałam w zestaw mający robić dodatkowe wrażenie na rozmowie kwalifikacyjnej. Pierwsza rozmowa i praca o jakiej marzyłam. Koszula musiała być porządnie wyprasowana. Pierwsze zetknięcie żelazka z koszula i katastrofa…mój żmudnie przygotowywany makijaż rozpłynął się od płaczu, ponieważ do spódnicy musiałam dobrać inna koszulę, która już tak ładnie nie wyglądała. Moja pewność siebie spadła i pracy nie dostałam bo przecież liczy się pierwsze wrażenie.

Gdybym miała żelazko PHILIPS dostałabym moją wymarzoną pracę:)

Odpowiedz
Żaneta 13 listopada, 2011 - 12:10 pm

Moja historia miała miejsce bardzo dawno temu ale pamietam ją jak dziś. Jako mała dziewczynka uwielbiałam szyć i przerabiać ubranka dla lalek. Co prawda niezbyt mi to wychodziło ale zawsze byłam z siebie dumna. Pewnego dnia postanowiłam udowodnić jaka jestem dorosła i zabrałam się za prasowanie. Przyłożyłam żelazko do różowej bluzki mojej lalki, trwało to sekunde, a za chwile zobaczyłam tylko jedną wielką dziure!!! Materiał jakby zniknął, rozpuścił się…. Do tej pory nie wiem jakim cudem to się stało. Był to dla mnie ogromny szok i szczerze mówiąc to teraz juz udało mi sie uporać ze strachem przed prasowaniem, ale nadal rzeczy dla mnie ważniejsze prasuje moja siostra.
Pozdrawiam!

Odpowiedz
Kinga 13 listopada, 2011 - 12:23 pm

Największa katastrofa?
Kilka minut przed wyjazdem na wesele stwierdziłam, że moja sukienka ma nie ładne zagniecenie. To raz ciach chciałam uprasować, bo wszyscy szybko zaraz się spóźnimy. No i stało się w żelazku złe ustawienia i przez to mega dziura w sukience.Wielka rozpacz.Straty:
-spóźnienie się na ślub
-nowa sukienka do wyrzucenia
Ale cudowne wesele pomogło mi zapomnieć o tej nieszczęsnej wpadce:)

Odpowiedz
Paula 13 listopada, 2011 - 1:11 pm

Pozyczylam zelazko od sasiadki bo moje bylo zepsute jej tez niebylo najlepsze,ale prasowalo. Do dzis niewiem jak to sie stalo ale zelazko odbilo swoj ksztalt na mojej bluzce przywierajac jej material do siebie. Bluzke stracilam ,ale najgorsze bylo czyszczenie tego zelazka .

Odpowiedz
JUSTYNA 13 listopada, 2011 - 1:28 pm

Obudziłam się tamtego poranka wniebowzięta i bardzo szczęśliwa.Tak
strasznie długo czekałam na ten dzień,tyle spraw trzeba było
pozałatwiać przed,tyle przygotowań.A przede wszystkim-tyle radości,że
w końcu stanę obok Niego i wypowiem to magiczne”TAK”.Majowe słońce
zaglądało przez okno,mrugało wesoło i cieszyło się razem ze
mną.Pomyślałam,że jeszcze raz przymierzę ślubną suknię i
welon,miałam wyglądać jak księżniczka:)Założyłam suknię i welon z
tiulu-pięknie:)Zaczęłam obracać się przed lustrem i…hmmm zagięcia
na przodzie sukni.Niewiele myśląc nagrzałam swoje”niezawodne”żelazko do
wymaganej temperatury,wzięłam się delikatnie za prasowanie
i…wielka,brązowa,żelazkowa plama!Na samym przodzie sukni ślubnej w
której miałam wyglądać jak księżniczka pojawiła się na 6 godzin
przed ślubem.Katastrofa stulecia,bo to ani nie dało się zamaskować,za
plamą na sukni pojawił się rozmazany od łez makijaż(łzy
szczęścia-chociaż tyle:)).Nigdy nie zapomnę swojego zawodu.I jestem
pewna że gdybym tylko wtedy miała Perfect Care…

Odpowiedz
Ewa 13 listopada, 2011 - 2:03 pm

MOja najwieksza i zarazem mam nadzieje ze sotatnia wpadka “zelazkowa” to dzien mojego slubu… Jak na kazda Panne młoda przysstalo suknia slubna wisiala juz w szafie dobre pare dni. w wieczor przed uroczystoscia sukienka zostala wyciagnieta i powieszona na wieszaku w celu tzw wyprostowania. Lecz jakie bylo moje zdziwnienie gdy dwie godziny przed msza slubna na dole sukienki istnialo duze, OGROMNE zagniecenie!! spowodowane malymi raczkami mojego “wszedobylskiego” siostrzenca… w zamieszaniu jakaie powoduje slub wszyscy biegali, doradzali jak poradzic sobie z fantem, ja nie zastanawiajac sie zbyt dlugo wzielam zelazko, wlaczylam do pradu, poczekalam az sie zagrzeje, przylozylam do zagniecenia i AAAAAAAAAA RATUNKU!!!! wielka zolta plama w ksztalcie zelazka zostala wkomponowana w moja suknie….:( myslalam ze sie zaplacze..;(ale z pomoca przyszla babcia ktora swoim starym sposobem za pomoca kredy ukryla plame do max. gdyby tylko zelazko Philips Perfect Care bylo wtedy z nami….

Odpowiedz
Iggy 13 listopada, 2011 - 2:09 pm

Będąc jeszcze podlotkiem w szkole średniej szykowałam się na rozpoczęcie roku szkolnego. Miałam założyć piękną, białą, batystową koszulę, która tym bardziej była dla mnie ważna, ponieważ uszyła ją dla mnie moja Mama… Rozgrzałam żelazko i zabrałam się do prasowania – niestety nie zauważyłam, że stopa żelazka była mocno przybrudzona (później okazało się, że ktoś prasował nim jakieś sztuczne włókno typu poliester w zbyt wysokiej temperaturze, ów się stopił i pobrudził żelazko). Efekt był taki, że moja piękna, śnieżnobiała bluzka o nieocenionej wartości sentymentalnej została bezpowrotnie zniszczona, a ja zapłakana poszłam na rozpoczęcie roku w białym t-shircie pod marynarką. I wszyscy myśleli, że tak rozpaczam z powodu powrotu do szkoły 🙂

Odpowiedz
anna 13 listopada, 2011 - 2:10 pm

ojj… ja miałam kilka takich przygód:
1. były to andrzejki, z kolezankami zorganizowalysmy sobie babski wieczor (u mnie, postanowiłam wiec sie odwalić :). Gdzies na strychu byla taka karmelowa koszula z szerokimi rekawami, guziczkami z tyłu i ze stujeczka (ahhh…). Rodem z lat 70., i oczywiscie zle ustawilam temperatute i wypalilam wielka dziure na lewej piersi .
2. to były te same andrzejki. Prasowałam obruś i ten sam problem. Dziura na samym środku. Mama nadal nie odkryła tej dziury :).

Odpowiedz
Paulina 13 listopada, 2011 - 2:20 pm

[email protected]
Mieliśmy iść rodzinnie na ślub o 13 i wczesniej tata poprosił mnie o wyprasowanie koszuli, a że w tym samy czasie robiłam makeup bo zostało nam dosłownie parenaście minut więc się zgapiłam i na plecach koszuli była jedna wielka dziura…. tragedia! z tym zelazkiem po tak krotkim czaise by się to nie stało. Tata poszedł w zapiętej marynarce do kosciola a zaraz po slubie do sklepu po nowa koszulę. 🙂

Odpowiedz
Martyna 13 listopada, 2011 - 2:25 pm

Trafiłaś z tą akcją w me gusta! Ostrzegam, że będzie abstrakcyjnie, ale historia mi się przydarzyła naprawdę i pozostawiła traumę. Dwa tygodnie temu dostałam od mojego chłopaka dwa piękne zaproszenia na galę Elite Model Look. Dał mi je do łap i rozkazał pilnować i zabrać je ze sobą. Dzień przed wyjazdem do Warszawy moja współlokatorka przyprowadziła do domu kotka. Zbłąkanego, małego czarnego kotka, który okazał się być strasznie milusiński i zadomowił się na moim parapecie. Przechadzał się po nim z gracją tak wielką, że przewrócił na moje biurko stojącą na parapecie szklankę wody, która (tu wielkie zdziwienie) rozlała się na zaproszenie. Jedno. Pomyślałam sobie optymistycznie, że 'jest dobrze, mogły być dwa’. I zaczęłam kombinować. Najpierw- trochę głupio- postanowiłam wysuszyć zaproszenie na kaloryferze. po godzinie przypominało struktura jesienny, przegniły liść, więc lekko się zestresowałam i zaatakowałam karteluszkę suszarką. Wpadłam w lekką panikę, kiedy odkryłam, że z zaproszenia odłazi jakaś folia, o której wcześniej nie miałam pojęcia. Wtedy mój wzrok padł na żelazko. Zapobiegliwie przykryłam zaproszenie ściereczką i zaczęłam prasować, jednak po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że włączenie funkcji 'parowanie’ było pomysłem raczej durnym. Na powierzchni kartki pojawiły się mazy i bąbelki. Żeby było kompatybilnie- i ja zaczęłam się mazać.
W końcu postanowiłam poprasować chwilę na maksymalnej temperaturze i przycisnąć zaproszenie kilkoma tomami książek, żeby wygładzić pogiętą powierzchnię. I tak też zrobiłam; rano spakowałam wiotki jak karty Biblii kawałek tekturki i pojechałam do stolicy, licząc na to, że panowie wpuszczający na imprezę nie będą zbytnio przyglądać się zmaltretowanemu papierkowi.

Odetchnęłam głęboko po przekroczeniu progu hotelu, po ciężki dniu miałam okazję zrelaksować się i dobrze bawić. Wyjęłam z torby sukienkę i płaszcz, na szczęście w Mariocie mają żelazko, bo ciuchy były wymięte tak, jakbym przed chwilą wyszarpnęła je spod stosów ubrań w lumpeksie. Z sukienką poszło gładko, natomiast największą uwagę poświęciłam płaszczykowi, którego materiał od początku wydawał mi się dziwny… Starannie dobrałam ustawienia, przyłożyłam żelazko delikatnie do rękawa i … Taaaak. Poszłam bez płaszczyka. Potem dostałam potężnej grypy, ale bawiłam się znakomicie ;).

Przywróć moją wiarę w te cholerne żelazka, bo mam traumę. I będę wiecznie wygnieciona na blogasku ;)!

Odpowiedz
Martyna 13 listopada, 2011 - 2:29 pm

Nie jestem pewna, czy mam jeszcze dodatkowo podać adres mejlowy? [email protected]

Odpowiedz
Mariola 13 listopada, 2011 - 2:36 pm

Moja największa katastrofa?
Kupiłam sobie sukienkę na wesele koloru pudrowy róż. W ten Wielki Dzień ubrałam ją, ale zauważyłam, że ma jakieś zagniecenia. A że jestem perfekcjonistką, to szybko zabrałam się za prasowanie. Była ona z delikatnego, mgiełkowego materiału. Postanowiłam więc prasować ją przez ściereczkę. Niestety, żelazko miało za małą temperaturę i nic to nie dawało. Ustawiałam większą moc, i większą, i większą aż zauważyłam, że i to nie zdaje egzaminu. Zdenerwowana, w pośpiechu zdjęłam ściereczkę i przyłożyłam żelazko do sukienki. Najgorsze było jeszcze przede mną. Chcąc przesunąć żelazkiem po materiale zauważyłam, że dziwnie się on ściąga. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w sukience jest wypalona dziura wielkości żelazka! Do wyjazdu pozostała niecała godzina, a moja nowiuśka sukienka została przepalona. Na szczęście z całej opresji wyciągnął mnie mój luby, który po wiadomości ode mnie, że zniszczyłam sukienkę, przywiózł mi nową – identyczną! 🙂
Jestem pewna, że gdybym prasowała żelazkiem Philips Azur GC 4870, taka przygoda nie miałaby miejsca. To żelazko ma niesamowitą moc i poradzi sobie z każdym, nawet największym zagnieceniem 🙂

Odpowiedz
Asia 13 listopada, 2011 - 2:39 pm

31.12.2006 rok

Szykowałam się na imprezę sylwestrową. Szukałam biżuterii w szufladzie mamy i nie chcący popchnęłam świecznik, w którym w środku był tea light. Płomień zgasł w trakcie lotu w kierunku podłogi, jednak steryna tak szybko nie zasycha:) Na nowym, ekologicznym dywanie bez włosia pojawiła się 'cudowna’ plama wosku. Włączyłam żelazko, wyciągnęłam papier śniadaniowy i chciałam skorzystać z babcinej metody, prasowania przez pergamin usunąć ten tłuszcz. Jednak żelazko miało już swoje lata… Zamiast choćby lekkiej minimalizacji plamy, zrobiła się ona większa i brunatna;) W takiej postaci to zostawiłam, zawołałam siostrę (na szczęście rodziców nie było w domu) przestawiłyśmy dywan z plamą pod fotel. Dość długo udało się to ukrywać, jednak wszystko ma swoje granice:)
Gdybym miała żelazko parowe Philips Azur GC 4870 pewnie temperatura prasowania przez pergamin nie byłaby tak wysoka i ekologiczny dywan leżał by dalej na podłodze w pokoju rodziców;)

Odpowiedz
Ewa 13 listopada, 2011 - 2:40 pm

Moja historia pozornie jest banalna, wydawać by się mogło – jedna z wielu.
31 grudnia, godz. 18.00 szykuję się na szampańską imprezę, wyczekaną przez 365 dni, wśród najbliższych, wspaniałych znajomych 🙂 na taką okazję kupiona kiecka za ostatnie zaskórniaki 😛 prasuję ją w ostatniej chwili, i co??? Wypalam dziurę na samym środku bo nie przestawiłam temperatury!!!
I to powinien być koniec tej historii ale ma ona ciąg dalszy, nadający się nawet na jakiś scenariusz komedyjki romantycznej!!!
Widząc dziurę w nowej kiecce rwę właśnie włosy z głowy i główkuje co by tu na siebie sensownego włożyć i…! Mam!!!
biegnę szybko do mojej sąsiadki, która zawsze ma pełną szafę kiecek – lecę do niej bo wiem, że siedzi w domu z malutkim dzieckiem 🙂 Dzwonię do drzwi i otwiera mi tajemniczy nieznajomy… (brzmi trochę jak opowieść z gazetki „Igraszki Losu” ale to najprawdziwsza prawda!!!)
ten nieznajomy to był brat mojej sąsiadki, który przyjechał z Sopotu (ja mieszkam w Łodzi) by towarzyszyć siostrze i jej maleństu w takim dniu jakim jest Sylwester 🙂
Dobra nie będę sie rozpisywać co było dalej. Kieckę pożyczyłam, w GRATISIE dostałam do towarzystwa jej brata, z którym wybawiłam sie calutką noc;)
Happy Endu w stylu „żyli długo i szczęśliwie” nie było bowiem odległośc jednak przezyciężyła ale nadal mam z nim dobry kontakt, piszemy na gg, gadamy na Skype i jestesmy dobrymi kumplami.

Odpowiedz
Marta 13 listopada, 2011 - 2:43 pm

Wieczór zapowiadał się idealnie!
Piękne buty, biżuteria i ONA – sukienka jak z marzeń (i to dosłownie, bo sama ją zaprojektowałam i zleciłam znajomej krawcowej uszycie;)- już czekały!

W końcu Studniówkę ma się TYLKO raz!

W ostatniej chwili postanowiłam jeszcze raz odprasować sukienkę. I niestety doszło do KATASTROFY! Pięknie zdobiona góra sukni uległa zniszczeniu 🙁 W miejsce misternych zdobień pojawiła się WIELKA, OGROMNA, POTWORNA DZIURA!!!!!!

AAAAAAA!!!

Na Bal Studniówkowy niestety musiałam założyć jakąś inną, wygrzebaną z szafy suknię 🙁 Od tej pory pogniewałam się z żelazkiem.

Gdybym tylko miała wtedy Philips Azur GC 4870….

Odpowiedz
D. 13 listopada, 2011 - 2:46 pm

Patrzę na telefon i widzę nieodebrane połączenie. Dzwoniła mama. Minutę później dostałam wiadomość od niej 'zbieraj się, za minutę będziemy’. Na śmierć zapomniałam, że dzisiaj jedziemy na urodziny babci! Jak najszybciej się ubrałam,dopełnieniem stroju miała być ulubiona koszula z H&M’u,która leżała zgnieciona na podłodze. Szybko włączyłam żelazko i pras… Ślad żelazka na ukochanej koszuli!

[email protected]

Odpowiedz
elizka 13 listopada, 2011 - 2:49 pm

„Żeby wam nie było smutno, że ja dostałam żelazko, a wy nie” mnie jest tylko smutno że uwielbiasz się tak przechwalać i że jesteś taka głupia. a blog już w niczym nie przypomina bloga modowego, sprzedałaś się po prostu.

Odpowiedz
Natka 13 listopada, 2011 - 2:53 pm

Hej! No ja niestety nienawidze prasowania, a mam tego sporo bo mam mala coreczka i meza.Mysle ze takie zelazko byloby dla mnie duza ulga i najlepszym przyjacielem w domu ze sprzetow agd. Pozdrawiam

Odpowiedz
Magda 13 listopada, 2011 - 2:54 pm

Kocham prasować i wiem, że dobre żelazko to podstawa 🙂 Nie zawsze żelazka, którymi prasowałam spełniały moje oczekiwania ;/ Będąc jeszcze w podstawówce pojechałam na szkolna wycieczkę tzw. zieloną szkołę, moje ubrania wygniotły się w czasie podróży, więc trzeba było się nimi odpowiednio zająć.. Pożyczyłam od pani w Pensjonacie żelazko, które było przypalone 🙁 właśnie dzięki niemu straciłam ulubioną spódnicę. Żelazko zostawiło brązowe plamy na samym środku mojej spódniczki… do dzisiaj nie mogę tego przeżyć..

Odpowiedz
Zuzka 13 listopada, 2011 - 2:56 pm

Eliza twój test jest napisany w sposób epicki. Uwielbiam go

Odpowiedz
Marta 13 listopada, 2011 - 2:56 pm

Wieczór zapowiadał się idealnie!
Piękne buty, biżuteria i ONA – sukienka jak z marzeń (i to dosłownie, bo sama ją zaprojektowałam i zleciłam znajomej krawcowej uszycie;)- już czekały!

W końcu Studniówkę ma się TYLKO raz!

W ostatniej chwili postanowiłam jeszcze raz odprasować sukienkę. I niestety doszło do KATASTROFY! Pięknie zdobiona góra sukni uległa zniszczeniu 🙁 W miejsce misternych zdobień pojawiła się WIELKA, OGROMNA, POTWORNA DZIURA!!!!!!

AAAAAAA!!!

Na Bal Studniówkowy niestety musiałam założyć jakąś inną, wygrzebaną z szafy suknię 🙁 Od tej pory pogniewałam się z żelazkiem.

Gdybym tylko miała wtedy żelazko Philips Azur GC 4870….

eh zapomniałam o mailu wcześniej

[email protected]

Odpowiedz
Karolina 13 listopada, 2011 - 3:06 pm

Opowiem Ci najkrótszą i najbardziej dramatyczną opowieść miłosną jaką kiedykolwiek świat słyszał. Ona – studentka, pasjonatka mody. On – t-shirt idealny za nieprzyzwoicie wysoką cenę, wymarzony, ten jedyny, na białym wieszaku (bo ciężko sobie wyobrazić t-shirt na białym rumaku…). I ten trzeci – mąż, który żelazkiem niczym najostrzejszą bronią zabija rzeczony t-shirt idealny. Po wielu latach rozłąki dane nam było spędzić ze sobą jedynie 3 dni po tym jak przyszedł z dalekiego świata E-bay. 3 piękne dni…Po czym bezmyślnie pozwoliłam wyprasować mężowi jedynego rywala do mojego serca…Zginął tragicznie godzony rozgrzanym żelazkiem w dekolt, na którym wyryły się znamiona zbrodni – wypalony kształt owalny, niczym znak zorro na ofierze. Do dziś kręci mi się łezka w oku. Ku pamięci szarego t-shirtu Teda Bakera…chlip.

Odpowiedz
Kasia 13 listopada, 2011 - 3:18 pm

Moja mama kupiła sobie piekną, delikatną koszulę z koronką w kolorze ecru, miała się w niej wybrać na komunię , więc w niedziele rano widząc jak ja prasuje swoje rzeczy poprosiła mnie żebym również wyprasowała jej koszulę a ja oczywiście prasując i oglądając TV byłam tak rozproszona że nie zmieniłam temperatury… przejechałam żelazkiem po koszuli i patrze a tu coś nie tak z materiałem więc poprawiłam 2 raz… jak zobaczyłam bluzkę po 2 przeciągnięciu to nie wiedziałam co mam zrobić… okazało się że zbyt wysoka temp. wypaliła dziurki… Stałam nad tą bluzką i płakałam bo nie wiedziałam jak jej to powiedzieć, mama kupiła ja specjalnie na tę okazję i do tego czasu nie zakładała a do wyjścia były niecałe 2godz… Teraz prasuje swoje rzeczy wyłącznie sama, ja już wolę ich nie 'przegrzewać’ 🙂

Odpowiedz
Oliwia 13 listopada, 2011 - 3:26 pm

Ja do końca życia nie zapomnę tego co mi się przytrafiło 🙁 kilka lat temu moja siostra pracowała całe wakacje na wymarzoną, czarno-złotą sukienkę Chanel. Ledwo co ją kupiła… ja się zakradłam do Jej pokoju i 'pożyczyłam’ o czym Jej nie powiedziałam… Chciałam przeprasować zagniecenia i… żelazko mi się do niej PRZYSSAŁO! ;-( po próbie oderwania okazało się , zę część materiału zostało na nim!!! to było straszne! dosłownie straszne! Do tej pory nie potrafi mi tego zapomnieć 🙁 Jakbym miała Philipsa nigdy by mi się to nie przytrafiło!

Odpowiedz
Anita 13 listopada, 2011 - 3:44 pm

Pewnego słonecznej soboty zabralam sie za prasowanie sterty moich ubrań.Juz prawie konczylam prasowanie gdy sobie przypomnialam,ze wstawilam ziemniaki na obiad.Wiec pobieglam do kuchni,zabralam sie za te ziemniaki.Trochę to trwało zanim zrobiłam to co trzeba w kuchni,gdy nagle poczułam dym.Przypomnialam sobie,ze postawilam żelazko w pozycji poziomej.Gdy weszlam do pokoju zastalam straszny widok,wielka chmura dymu i małe płomieniach ognia.Pobieglam bardzo szybko do łazienki,bo wiaderko nalalam wody,i dalej do pokoju starać sie ugasić ten pożar.Po kilku minutach walki z żywiołem udało mi sie go opanować.Ale żelazko nie nadawało sie juz do niczego,tak samo jak deska do prasowania oraz bluzka mojego ukochanego.
Gdybym miała żelazko Phillipsa na pewno bym na nie bardziej uważała,i uratowało by mnie z takiej sytuacji.
Chciałbym pokazać je swoim znajomym,zeby byli rownież nim zachwyceni.

Odpowiedz
marta 13 listopada, 2011 - 3:49 pm

Największa katastrofa? Proszę bardzo 😉

Egzamin miałam, uczyłam się całą noc, rano zaglądam do szafy chcąc zabrać koszule, szukam szukam, a jej nie ma.
Godzina 9.20, egzamin na 9.40, szkoła blisko no ale nadal nie ma koszuli.
Szukam dalej, na szczęście jest! Niestety zgnieciona w kuleczkę, no tak na pewno nie wyjdę, mieszkam w akademiku, to lecę pożyczyć żelazko od kogoś bo swojego oczywiście nie posiadam.
Znalazłam, uff godzina 9.30, włączam tego czara, widać że stare, no ale ważne że jest, czekam 3 minuty, sprawdzam palcem czy się nagrzało, prawie się poparzyłam no to biorę się do roboty, przykładam żelazko do koszuli, próbuje pracować, a tu nic, podnoszę a tu fragment koszuli PRZYKLEJONY do żelazka, dziura na plecach. 5 min do egzaminu, ja bez koszuli, nic białego w szafie.
Katastrofa! W końcu, już nie wiedząc co zrobić, założyłam ta koszule dziurawą, wygniecioną jak nie wiem co, na nią żakiecik. I popędziłam na egzamin.
Zestresowana tak byłam, że jak się znalazłam na egzaminie to żakiecik zdjęłam bo gorąco było, dopiero śmiechy na całej sali uświadomiły mi co zrobiłam. To było najgorsze przeżycie jakie mnie kiedykolwiek spotkało.
Nowe żelazko przydałoby mi się na pewno. Bo już drugi raz tego samego bym nie zniosła. 😉

Odpowiedz
Jowita 13 listopada, 2011 - 3:54 pm

Pewnego dnia, w poniedziałkowy poranek
Pomyślałam sobie dziś w przedszkolu
„Chce być jak zimowy bałwanek
Mama sobie smacznie śpi i chrapie
A ja sobie poszukam białego wdzianka w jej szafie”
Dużo czasu nie potrzebowałam
znalazłam piękną sukienkę w którą się przebrałam
Byłam małym dzieciakiem rzecz jasna
Więc do szczęścia i piękności potrzebowałam żelazka
Żelazko znalezione, deski szukać nie będę
Dodatkowych kłopotów się pozbędę
Akcja prasowanie na śniadanie rozpoczęta
Prasuje na sobie sukienkę, prasuje.. już jestem nadęta
Bo prasować to żelazko nie chce i plany mi krzyżuje
A za wybieg mody w takim stroju dostane od dziewczyn dwóje
Rzecz cała trwała tak długo ze aż mama wstała
Zobaczyła co się dzieje i osłupiała
Powiedziała mi wtedy ze niezła jestem modnisia
Lecz gospodyni nieco gorsza, bo żelazko się podłącza i to nie do MISIA!

Odpowiedz
Kasia 13 listopada, 2011 - 4:06 pm

A moja najgorsza przygoda z prasowaniem miała miejsce.. wczoraj 🙂 Po pracy kupiłam sobie piękną, czarną, bluzkę z delikatnego materiału specjalnie na wieczorne wyjście i inne spotkania, egzaminy. Cały dzień chodziłam szczęśliwa obok szafy i nawet przestała „boleć mnie kieszeń” 😉 Do czasu.. Wieczór – ja wymalowana, wypachniona, wystrojona oglądam się ze wszystkich stron w lustrze, myślę, myślę i dochodzę do wniosku, że jednak muszę ją(bluzkę) jeszcze wyprasować. Ustawiłam temperaturę na najniższą, odwróciłam bluzkę na lewą stronę. Pomimo moich ogromnych chęci na górze ubrania została piękna, okrągła jak jajko dziura z wypalonymi brzegami. Początkowo spanikowałam, stwierdziłam, że to zła karma i nie ma co iść na wieczorne wyjście ale po chwili wpadłam na pomysł – dziurę spięłam dużą broszką – kwiatem. Znajomi komplementowali zarówno nową koszulę jak i brochę. Dobrze, że nie wiedzieli jaka jest prawda 😉

Odpowiedz
Joanka 13 listopada, 2011 - 4:14 pm

Moja najgorsza przygoda z żelazkiem miała miejsce w ubiegłym roku kiedy szykowałam się do mojego występu na koncercie noworocznym. Wielka gala,doborowe towarzystwo,w skrócie „ę” „ą” i koreczki z kawiorem 🙂 Na ten dzień uszyłam piękną kobaltowa suknię,która miała być doskonałym dopełnieniem mego występu,która niestety podczas podroży,niezmiernie się wygniotła. W hotelu gdzie mieszkałam,dostałam żelazko,które na pierwszy rzut oka wyglądało OK,toteż ostrożnie zaczęłam doprowadzanie mojej sukni do nienagannego stanu. Początkowo wszystko szło jak z płatka,do czasu kiedy już właściwie kończąc wzięłam się za przód sukni… Wystarczyły może 2 sekundy,aby wypalić okazałą dziurę zaraz przy pasie. Jakimś cudem żelazko maksymalnie się rozgrzało,mimo tego,że temperatura cały czas była ustawiona na średnią.Dopiero później dowiedziałam się od kobiety z portierni,że dzieje się tak z tym przyrządem wtedy,kiedy baaardzo długo jest ono włączone. Coż mogę więcej powiedzieć? Z pomocą przyszedł mój mąż,który dowiózł mi inna kreację,ale ogromna złość towarzyszyła mi do końca tego dnia. Suknia powędrowała znów do krawcowej,a ja mam nauczkę na przyszłość,aby zabierać ze sobą własne żelazko,co by na przyszłość mieć pretensję tylko do siebie.

Odpowiedz
Lola 13 listopada, 2011 - 4:15 pm

Moja najgorsza katastrofa żelazkowa? Poza tym, że za każdym razem kiedy prasuję to następuje katastrofa, bo żelazko już nie z tej epoki – to mimo wszystko wydarzyło się coś co pamiętam do dziś dnia..
Był letni wieczór. Czarne chmury unosiły sie nad moim miasteczkiem. Jak to miałysmy w zwyczaju z moja przyjaciółka, gdy pogoda nie dopisywała, postanowiłyśmy pójść do niej i pooglądać telewizję. Jej mama poprosiła nas o uprasowanie jej kilku sukienek. Ja, zawsze skora do pomocy, stwierdziłam, że chętnie to zrobię. I chociaz miałam w pamięci słowa mojego taty „dziecko, nigdy nie używaj sprzętów gdy jest burza”, załączyłam sprzęt parowy i „para-buch”!. Grzmoty coraz mocniejsze, coraz parniej na dworze. I w domu. Zapadła decyzja – otwieramy okno! Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że mieszkanie mieścilo sie na piatym piętrze, calkiem wysoko…
Pozostała ostatnia sukienka – żółtawa w czerwone kwiatki..
I nagle buuum!

Dzięki Bogu, ze nie we mnie! w nieszczęsne żelazko! w miejscu połączenia kabla ze sprzętem właściwym żwawo pląsał sobie plomyczek ognia.

Myśl- co ratować: żelazko czy ręke?

Ja myślę, a czas leci…A płomyczek zmienia się w płomyk! i juz nie pląsa tak spokojnie!
Natychmiastowa decyzja – ratować SUKIENKE (bo nie moja). żalazko płonie, ja nadal je trzymam i drę sie w niebogłosy. W mgnieniu oka naszedł mnie pomysł, by wyciągnąć wtyczkę z gniazdka… Skutek? Natychmiastowy! ja – porażona prądem, żelazko – z niebiesko białego zrobilo się czarne, korki – wywalone, sukienka – cała!
A pewnie gdyby mama przyjaciólki miała ładniutkiego Philipsa to z przyjemnością sama by sobie wcześniej uprasowała sukienki, przed nadejściem burzy..
A tak teraz ja nieszczęsna cierpie na przerażenie (bądź porażenie) żelazkowo-prądowe, co łącznie z moim obecnym prehistorycznym żelazkiem (notabene całkiem podobnym do tamtego) sprawia, że prasowanie jest przestrasznym przeżyciem.
I tak sobie myślę – jakbym miała takie nowe, ładne żelazko Philipsa to może strach by odrobinke minął…

Odpowiedz
Domi 13 listopada, 2011 - 5:17 pm

Nigdy nie zapomnę swojej katastrofy związanej z prasowaniem. Kupiłam sobie wymarzoną sukienkę z włoskiego sklepu na wesele przyjaciółki. Intensywny żółty kolor, świetny krój-sukienka marzenie. W dniu wesela wstałam wcześnie rano, wiadomo fryzjer, makijaż no i przygotowanie rzeczy na tą uroczystość. Wyjęłam deskę, rozgrzałam żelazko i wzięłam się za prasowanie mojej ślicznej sukienki, która była na dodatek jeszcze z metką. Sukienka pod wpływem prasowania zaczęła płowieć i nagle z intensywnego żółtego koloru był blaaady, spłowiały. Nie dość tego, żelazko zaczęło zostawiać plamy na sukience, co po prostu wyglądało okropnie, mimo, że temp. była odpowiednia. Przerażona tym co zobaczyłam wrzuciłam sukienkę pod strumień wody by to wszystko zmyć. Okazało się, że pod tymi plamkami kryły się małe dziurki:(. Byłam przerażona, moja sukienka nadawała się do wyrzucenia, a ja straciłam jakąkolwiek wizję na inny image podczas wesela. Wiem to, że gdybym miała takie żelazko Philips ta sytuacja nie miałaby miejsca. Na pewno prasowanie stałoby się przyjemnością i byłoby w pełni bezstresowe. Płytka w zwykłych żelazkach się przepala szybko, co później widać na prasowanych rzeczach. Zacieki w rdzawych kolorach zwłaszcza na jasnych rzeczach. Chciałabym aby mój stres minął, bo teraz za każdym razem kiedy prasuję sukienki drżę o to by żelazko mi jej nie zniszczyło. Tak być nie może!!!:))

Odpowiedz
Daria 13 listopada, 2011 - 5:19 pm

Moja najgorsza historia? Stało to się tak: mając około 6 lat uwielbiałam, jak każda dziewczynka, bawić się lalkami Barbie. Pewnego dnia gdy mama weszła pod prysznic, zapragnęłam żeby moja lalka miała idealnie gładką sukienkę i niewiele myśląc włączyłam żelazko i z niecierpliwością czekałam aż będzie gorące. Wtedy właśnie dotknęłam rozgrzanym żelazkiem sukienki lalki i momentalnie jej strój przywarł do żelazka. Do dziś pamiętam minę złą minę mamy i przez cały dzień się do mnie nie odzywała 🙂

Odpowiedz
Kasia 13 listopada, 2011 - 6:05 pm

W związku z nadchodzącym, tegorocznym latem postanowiłam zrobić małą rewolucję w mojej szafie. Moje ciuchy były jakieś szare i bez wyrazu. Niestety, jak na dorabiającą się młodą, zdolną dziewczynę przystało, w moim portfelu brakowało gotówki na takie rarytasy:) Postanowiłam zatem zrobić małą selekcję, podzieliłam swoje wszystkie ciuchy na te w których chodzę, na te które jeszcze może kiedyś założę i oczywiście na te które są mi zbędne. Przygotowałam pełną dokumentację zdjęciową, opisy dotyczące tkanin i rzeczy zbędne wystawiłam na aukcję. Z pieniędzy, które miałam odzyskać z ich sprzedaży miałam zrewolucjonizować moją szafę i uzupełnić letnią kolekcję (no może choć trochę ją odświeżyć:P)Rzeczy cieszyły się dość dobrym zainteresowaniem. Wśród nich była piękna bluzeczka, czarna, d znanej marki więc ceną za którą udało mi się ją sprzedać była naprawdę zadowalająca. Przed zapakowaniem jej do wysyłki postanowiłam bluzkę wyprasować i reszty chyba się domyślacie:) Bluzka nie trafiła do kupującego z czego oczywiście musiałam się długo tłumaczyć,a pieniążki musiałam oddać. Mimo tego plan wykonałam – szafa na ten rok dała radę:)

Odpowiedz
Wioleta 13 listopada, 2011 - 7:19 pm

Gdy chodziłam jeszcze do gimnazjum, często z innymi uczniami dostawaliśmy kary w postaci pomocy przy organizacji różnych szkolnych uroczystości. Ta, która wszystkim chyba najbardziej zapadnie w pamięć, to obchody 11 Listopada. Flag do prasowania było sporo, a dziewczyn nie tak dużo, więc się wymieniałyśmy. Ja talentu prasowalniczego nigdy nie posiadałam, a że moja kolej wypadła na końcu, stare żelazko miało naprawdę sporą temperaturę. Niewiele myśląc i niczego nie sprawdzając, od razu postawiłam je na samym środku flagi. Nie muszę chyba mówić, że cienki materiał w jedną sekundę się stopił. Oczywiście nie przyznałam się do niczego, tylko schowałam ją na stos innych flag i szybko ewakuowałam się do domu. Nikt nie przewidział, że chłopcy wieszając flagi bez niczyjego nadzoru, nie przejmą się tym zbytnio. Dyrektorka za to miała nieco inne zdanie, gdy nazajutrz podczas głównych uroczystości powiewała flaga z wielkim, wypalonym trójkątem na środku.

Odpowiedz
marta 13 listopada, 2011 - 7:28 pm

Nie wiem czy to się zakwalifikuję, ale: Jak byłam jeszcze małym kurduplem, lubiłam siedzieć długo w wannie, aż miałam paluszki pomarszczone od wody. Któregoś dnia wpadłam na pomysł, że te rączki sobie wyprasuje. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. To dziś mam pamiątkę na lewej dłoni, która mi przypomina o mojej młodzieńczej głupocie. W razie wątpliwości mogę przesłać zdjęcie 🙂
Pozdrawiam
marta

Odpowiedz
zdruzgotana 13 listopada, 2011 - 7:32 pm

Ja, mając cztery lata, dnia pewnego dowiedziałam się, że razem z babcią i dziadkiem wybieramy się odwiedzić mojego wujka. Chcąc odciążyć babcię postanowiłam, że ubiorę się sama. W końcu miałam aż cztery lata, co prawda w tym wieku potrafiłam także wybrać się do przedszkola bez majtek, ale to historia na inną okazję. Ruszyłam więc radośnie w stronę szuflady, z czeluści której wyjęłam pięknie wymiętolone, białe rajstopki. Uznałam, że coś jest nie tak, bo odkąd pamiętam owe białe rajstopki zawsze były perfekcyjnie wyprasowane. Nauczona doświadczeniem pomaszerowałam w stronę żelazka. Babcią się nie przejmowałam, ona mną też nie za bardzo. Na moje nieszczęście była zbyt zajęta rozmową z koleżanką. Jako rasowa, czteroletnia gospodyni podłączyłam żelazko, rozłożyłam na regale rajstopki (sic!) i grzecznie poczekałam aż maszyna się nagrzeje. Niestety, nagrzała się. I bach! Jak łatwo się domyślić, rajstopki starcia z żelazkiem nie przeżyły. Z tego co pamiętam stopiły się jak torba foliowa rzucona do ogniska. Babcia minę miała nie tęgą, ale jakoś to przełknęła. Ja natomiast teraz mam lat 21, ale do tej pory nie pozbierałam się po żelazkowej traumie i do prasowania przekonać się nie mogę. Myślę, że nowe żelazko Philipsa okazało by się w terapii bardzo pomocne. Od siebie mogę zagwarantować, że nie będę nim prasować rajstop. I żadnym innym też.

Odpowiedz
Kamila 13 listopada, 2011 - 7:47 pm

Było to dość dawno bo szłam do komunii moja parafia jako jedyna spośród innych parafii wyraziła zgodę na sukienki, reszta musiała mieć alby. Była to okazja, żebym mogła mieć suknię szytą specjalnie według mojego widzimisię i dla mnie jako wtedy małej dziewczynki było to coś przewspaniałego. Tak też było, miałam bajkową sukienkę, którą lubiłam często przymierzać jak to każda dziewczynka zrobiłaby na moim miejscu. Częste przymierzanie mimo, że starałam się jej nie wygnieść, mama zawsze zwracała mi na to uwagę to się gniotła. Dzień przed uroczystością chciałam zaprezentować swoją kreację swoim gościom pod nieobecność mamy. Wtedy nie wiedziałam, że jest prosto z pralni i została pięknie wyprasowana. Więc mama musiała ją po moim ubraniu wyprasować już ręcznie, miałam poczucie winy, że narobiłam dodatkowej pracy mamie i chciałam jej pomóc. Szczęście w nieszczęściu zaczęłam od dołu i na atłasie pojawił się dość spory ślad żelazka. Dla mnie, jako wtedy dla dziecka była to rozpacz, tragedia do dzisiaj pamiętam jak moja wymarzona suknia uległa zniszczeniu, mama krzyczała i spanikowała, że nie będę miała w czym iść. Całe szczęście dało zatuszować się to zniszczenie. Ciocia szybko zareagowała i delikatnie skróciła suknię i naszyła dość szeroką koronkę, która natychmiast kupiła w pasmanterii. Całe szczęście mogłam wystąpić w sukni i dzięki tej koronce zyskała dodatkowy urok, ale od tamtego czasu bałam się prasować. Jako dziecko przeżyłam coś strasznego. Do tej pory prasuję tylko rzeczy, które raczej nie powinny się zniszczyć podczas prasowania, resztę daję do prasowania mamie bo później jeszcze kilka innych rzeczy przypaliłam jak np. koszulę, czy pojawiały się taki jakby smugi, nie wiem jak to nazwać na czarnych rzeczach. Za rok idę do szkoły średniej na stancję, będę musiała prasować sama bo mama będzie bardzo daleko, aż przeraża mnie myśl, że zwykłym żelazkiem będę mogła zniszczyć coś z delikatnego materiału, koszulę czy inną rzecz, a to żelazko z pewnością pozbyłoby się moich obaw.

Odpowiedz
Hanna 13 listopada, 2011 - 7:50 pm

Uniknęłabym katastrofy, jaką jest nieposiadanie żelazka – wyjechałam na studia, zepsuło mi się to, które przywiozłam ze sobą, funduszy na nowe brak 😉 to dopiero jest nieszczęście.

Odpowiedz
ania 13 listopada, 2011 - 8:31 pm

w dzień ślubu, bylam druhną mojej siostry. Pojechała ona do fryziera, spoźniła się… wszystko szybko szybko, ktoś musił wyprasować jej welon, zamieszanie, szym i bach, welon spalony, calutki, tylko zelazko odbite na nim. siostra poszla do slubu bez welonu, mam nadzieje, że u mnie nie będzie takiego przypadku ! a ślub niedlugo;)

Odpowiedz
Weronika 13 listopada, 2011 - 9:15 pm

Rok temu kupiłam białą koszulę z Zary-piękną! i nie tanią. Byłam z niej bardzo zadowolona do momentu pierwszego prania, po którym musiało nastąpić prasowanie… no i wystarczyło jedno przeciągnięcie moim żelazkiem po materiale, po którym koszula rozdarła si,ę na dwie części.
Jednak to był dopiero początek. Wściekła kupiłam drugą-taką samą bluzkę! Nauczona doświadczeniem zamiast sama ją prasować oddawałam do pralni. I tak bajka trwała rok, a pewnego razu śpiesząc się i nie mając co na siebie włożyć( jak zawsze) postanowiłam, że sama wyprasuję koszulę (właśnie TĄ koszule). Na efekty nie trzeba było długo czekać… i znów nie mam koszuli… i co gorsza trzeciej już nie kupie, bo już nie ma w sprzedaży!
Zlitujcie się i uratujcie choć resztę moich koszul przed takim losem.
Gdym miała żelazko Philips Azur GC 4870, nie dość, że uratowałabym koszulę to jeszcze pieniądze na kolejna koszule!!!!
[email protected]

Odpowiedz
koko 13 listopada, 2011 - 9:32 pm

Wyobraźcie sobie płacz (o nie, to był ryk!) 5-letniej dziewczynki, która właśnie wypaliła w wykładzinie dywanowej wielką dziurę dziwnie przypominającą ślad po żelazku 😉 I strach w oczach prababci, ktora pod nieobecność rodziców pozwoliła jej bawić się żelazkiem – dokładnie wyprasować ubranka dla lalek – po czym zawołała dziewczynkę na obiad i obie zapomniały o włączyonym, pozostawionym na dywanie żelazku…

Ja w ryk, babcia mówi „olaboga” – obie boimy się mojej mamy. Do domu wraca tata. My obie w ryk, zeby nie krzyczał, zeby się nie złościl, że dziecko nie chciało, a babcia nie pomyślała…

Z teog wszystkiego biedny fader tak się sam wystraszył, co to będzie, gdy mama wroci z pracy, że postanowił zostać wspólnikiem naszej zbrodni. Wyciął prostokąt wielkości dziury po żelazku z wykładziny i w to miejsce włożył identycznych rozmiarów fragment, który wyciął spod łóżka (żeby nikt nie widział). Łatkę delikatnie przybił gwózdkami.

Akceptując operację postanowiliśmy, ze mamie nic nie powiemy, bo łatka jest ładnie zrobiona i właściwie niczego nie widac. O ubodzy w duchu i na wzroku! Mama wchodzi do domu, idzie do pokoju się przebrać i peirwsze co widzi, to ta nieszczęsna łatka na dywanie!

No i co ja mogłam w tej sytuacji zrobić? No pewnie, że się rozryczałam 😀 Tata z kolei zaczął mnie tłumaczyc z takim zacięciem, że mama patrząc na ten cały cyrk roześmiała się tak bardzo, ze o mały włos nie pękła ze śmiechu. Do dziś, choć minęło już 25 lat od pamiętnej „akcji łatka” wspominamy ją z rozbawieniem.

Ilona

Ps. Niestety dla dywanu łaksi nie było – mama zarządziła, że trzeba wymienić na nowy. No i co Panie zrobisz…. ;))))

Odpowiedz
Marzena 13 listopada, 2011 - 10:18 pm

Moja ostatnia katastrofa z żelazkiem w roli głównej: dzień pierwszego września – rozpoczęcie roku szkolnego, a dla mnie rozpoczęcie praktyk w szkole podstawowej. Jest to wyjątkowy dzień dla maluszków idących pierwszy raz do szkoły, dla ich rodziców, dla nauczycieli. Był to dla mnie również bardzo ważny dzień – pierwsze spotkanie z dziećmi, ich rodzicami, a jak wiadomo, pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Dzień wcześniej odbyło się u mnie w pokoju przed lustrem top model, aby wybrać najodpowiedniejszy ciuch na ten dzień, od razu wyprasowałam wybraną kreację i poszłam spać. Rano, cała zestresowana, szybko wykonywałam poranne czynności, aż zostało mi tylko umycie zębów. Dlaczego to musiało się zdarzyć w TEN dzień?! Poplamiłam się pastą do zębów, taka gapa;). Szybko zdjęłam bluzkę i przeprałam delikatnie to miejsce i chciałam je wysuszyć za pomocą żelazka. Również pech – stopa żelazka zabrudziła mi bluzkę, a właściwie spaliła, moją ukochaną koszulę!! Zostało mi 5 min do wyjścia, w tempie ekspresowym przebrałam się z zachmurzoną miną (mówiąc bardzo delikatnie;). Tego dnia wszystko szło na opak, wprawiając mnie w dodatkowy strach i niepokój… Eh gdybym miała wtedy to cudne żelazko, na pewno nie przeżyłabym tylu negatywnych emocji;)

Odpowiedz
Sylwia 13 listopada, 2011 - 10:35 pm

Jestem tegoroczną maturzystką. Niedawno miałam osiemnastkę. To chyba oczywiste, że na swojej imprezie urodzinowej chciałam wyglądać zabójczo ! Jestem z przeciętnej rodziny, rodzice nie podają mi wszystkiego na tacy – na niektóre swoje potrzeby muszę sobie sama zapracować. Tak właśnie było z wymarzoną , piękną , czerwoną sukienką firmy SPACE która idealnie nadawała się na moją imprezę. Oszczędzałam całe wakacje, by ją kupić ! Ale jak na złość dzień przed imprezą musiałam przypalić moją ukochaną sukienkę, za którą zapłaciłam prawie 700 zł felernym żelazkiem ! Nie dało jej się uratować !!! Nawet nie wyobrażasz sobie co czułam! Na moją osiemnastkę założyłam starą sukienkę, inne dziewczyny kompletnie mnie przyćmiły swoimi kreacjami !! Byłam załamana! Najgorsze jest to, że mama wciąż odwleka kupno nowego żelazka , a obecnego boję się używać, żeby znów czegoś nie zniszczyć.

Odpowiedz
ulaaa 13 listopada, 2011 - 10:54 pm

Największa katastrofa?
Tańczę w Teatrze Tańca i zawsze przed spektaklem spotykamy się 2 h wcześniej – tak by przygotować scenografię, stroje, wyprasować wszystko,uczesać się, wykonać makijaż itp. Pamiętny dzień – piątek, dzień premiery najnowszego spektaklu i czas na wielkie prasowanie! Mi przypadła ta zaszczytna funkcja i rozpoczęłam pracę… Ze strojami koleżanek poszło nawet gładko, co prawda żelazko nie należało do najlepszych, więc czynność ta pochłonęła sporo czasu. Mój strój był stylizowany na tajemniczą gejszę, bluzka i do tego przeźroczyste, żółto-zielone spodnie z delikatnego materiału. Przed rozpoczęciem operacji upewniłam się co do wytycznych – tzn. na jaką temperaturę ustawić żelazko. Z górą stroju poszło gładko – może poza faktem, że żelazko niekoniecznie doprowadziło tkaninę do idealnej gładkości, aczkolwiek efekt był zadowalający. Następnie zabrałam się za spodnie i ot totalna katastrofa! Pierwsze przyłożenie żelazka do materiału spowodowało porażający efekt – wielka dziura, o krawędziach przypominających przypalony plastik, strach w oczach i śmiech do łez do mojej koleżanki z zespołu, która nie była w stanie się pohamować… w głowie mętlik i tysiące myśli, co tu robić – przecież nie da się tego nawet prowizorycznie zacerować! Spodnie poszły do moje nieszczęście do kosza, a ja zmuszona byłam tańczyć w czarnych krótkich spodenkach przypominających majtki… od tego czasu kto inny przejął funkcję „prasowaczki”

Odpowiedz
Vanity Fairy 14 listopada, 2011 - 12:22 am

Żelazko, które można wygrać jest naprawdę świetne, wiem, bo sama je mam w domu. Zwyciężczyni na pewno będzie zadowolona 🙂

Odpowiedz
Anonim 14 listopada, 2011 - 10:26 am

Super to zelazko! A jezeli chodzi o wpadke z prasowaniem to pamietam jak szlismy z moim mezem na wesele jego kuzynki. To bylo w miescie gdzie mieszkaja jego rodzice wiec naturalne bylo to ze cale przygotowanie i szykowanie do wesela bylo w domu przyszlych tesciow. Bylo straszne zamieszanie. Rodzice mojego chlopaka mieli poslizg czasowy wiec zaproponowalam ze pomoge w prasowaniu – do dziaij mi wypominaja ogromna dziure na koszuli tescia:D

Odpowiedz
ALL 14 listopada, 2011 - 10:41 am

A ja mam pytanie odnośnie konkursu Anielska stylizacja :(:(:( Kiedy będą wyniki?

Pozdrawiam

Odpowiedz
Kamila 14 listopada, 2011 - 10:48 am

Cóż, w dawnym studenckim mieszkaniu nie „dorobiłyśmy się” deski do prasowania. Trzeba było sobie radzić, więc prasowałyśmy na podłodze. Efektem tego było zjawiskowe spalenie bluzki razem z dywanem. Gdybym mogła prasować w pionie nigdy by do tego nie doszło!
Kamila
[email protected]

Odpowiedz
lustereczko bloguje o urodzie 14 listopada, 2011 - 11:02 am

Bardzo spieszyło mi się do wyjścia. Był to ważny dzień, a ulubiona bluzka wymagała wyprasowania. Chcąc zaoszczędzić czas postanowiłam nie wyciągać deski do prasowania, tylko wyprasować bluzkę na dywanie. Pośpiech sprawił, że w trakcie prasowania postawiłam żelazko na dywanie nie w pionie, a w poziomie! Na moje nieszczęście pozostał na dywanie wielki ślad. Nie mysląc zbyt długo postanowiłam dywan przełożyć o 180 stopni tak by ślad zasłoniły nogi krzeseł. Dumna z siebie i swojej błyskotliwości spóźniona popędziłam na spotkanie. Niestety po powrocie okazało się, że pomysł nie był najlepszy, bo rodzice od razu zauważyli co się stało. Na szczęście obeszło się bez wielkiej awantury, ale od tej pory prasuję tylko na desce i stawiam żelazko jak należy.

mój mail: [email protected]

Odpowiedz
Ka 14 listopada, 2011 - 11:04 am

a ja nie na temat – masz piękne zasłonki w oknie, nie wiem czym prasujesz, czy może tego nie potrzebują, ale sliczne się komponują 🙂

Odpowiedz
Bogusia 14 listopada, 2011 - 11:33 am

Moja najgorsza przygoda z żelazkiem wydarzyła się 8 lat temu, kiedy chodziłam do gimnazjum. O 5:00 rano był wyjazd na wycieczkę. Nocowałam u koleżanki, gdyż jej tata miał nas zawieść do autobusu. Musiałam wstać przed 4:00, byłam zaspana, ale wpadłam na genialny pomysł 😀 Postanowiłam wyprasować swoje ulubione, nowe jeansy! Prasowanie nie było wtedy moją mocną stroną:( Przez chwilę nieuwagi, żelazko za długo trzymałam na spodniach i cóż… widzę brązowy odcisk w kształcie żelazka! Byłam w obcym domu, z jedną parą spodni:( Nie miałam wyjścia MUSIAŁAM założyć spodnie z pięknym rzucającym się w oczy „żelazkowym” wzorem. Dodam, że znajdował się na prawym udzie, tuż pod kieszenią:) Miałam nadzieję, że może nikt nie zauważy…jasne, byłam w centrum zainteresowania, każdy chciał to zobaczyć :)Ile to ja się nasłuchałam…ale jak ty to zrobiłaś?, wygląda to extra!:D Nabrałam dystansu do siebie, chodziłam potem w tych spodniach, bo szkoda było mi ich wyrzucić, ale też dlatego, że tak naprawdę wyróżniałam się z tym wzorem i wielu osobom się podobał. Gdy minęło trochę czasu, za namową znajomych dorobiłam odcisk na drugiej stronie spodni- żeby było w miarę symetrycznie:) Jednak od tamtej pory z żelazkiem obchodzę się bardzo ostrożnie (i nigdy nie pożyczam od kogoś żelazka:D). Dziś już nie jestem w gimnazjum i chyba nie miałabym odwagi na noszenie tak ekstrawaganckich spodni:D

Odpowiedz
Bogusia 14 listopada, 2011 - 11:46 am

Moja najgorsza przygoda z żelazkiem wydarzyła się 8 lat temu, kiedy chodziłam do gimnazjum. O 5:00 rano był wyjazd na wycieczkę. Nocowałam u koleżanki, gdyż jej tata miał nas zawieść do autobusu. Musiałam wstać przed 4:00, byłam zaspana, ale wpadłam na genialny pomysł Postanowiłam wyprasować swoje ulubione, nowe jeansy! Prasowanie nie było wtedy moją mocną stroną:( Przez chwilę nieuwagi, żelazko za długo trzymałam na spodniach i cóż… widzę brązowy odcisk w kształcie żelazka! Byłam w obcym domu, z jedną parą spodni:( Nie miałam wyjścia MUSIAŁAM założyć spodnie z pięknym rzucającym się w oczy “żelazkowym” wzorem. Dodam, że znajdował się na prawym udzie, tuż pod kieszenią:) Miałam nadzieję, że może nikt nie zauważy…jasne, byłam w centrum zainteresowania, każdy chciał to zobaczyć Ile to ja się nasłuchałam…ale jak ty to zrobiłaś?, wygląda to extra!:D Nabrałam dystansu do siebie, chodziłam potem w tych spodniach, bo szkoda było mi ich wyrzucić, ale też dlatego, że tak naprawdę wyróżniałam się z tym wzorem i wielu osobom się podobał. Gdy minęło trochę czasu, za namową znajomych dorobiłam odcisk na drugiej stronie spodni- żeby było w miarę symetrycznie:) Jednak od tamtej pory z żelazkiem obchodzę się bardzo ostrożnie (i nigdy nie pożyczam od kogoś żelazka:D). Dziś już nie jestem w gimnazjum i chyba nie miałabym odwagi na noszenie tak ekstrawaganckich spodni:D Gdybym miała żelazko Philips to na pewno prasowania nie odkładałabym na ostatnią chwilę i żelazko było by bezpieczne dla wszystkich tkanin, również jeansu…:D

Odpowiedz
J. 14 listopada, 2011 - 12:02 pm

Witam serdecznie 🙂

Dużooooo tu tych opwieści o przypalonych sukienkach, o spadającym żelazku 😀 ale takiej jak moja jeszcze nie było hahaha 🙂

Jestem maniaczką dobrze wyprasowanych rzeczy, no taka ze mnie perfekcjonistka 😀
Nawet gdy wyjeżdzam na wczasy żeby poleniuchowac, to w walizce zawsze oprócz kremu z filtrem laduje moja osobista maszyna prasujaca, czyli pan żelazko 😀

I tak 2 lata temu, kiedy lecieliśmy do pieknej Espanii na wczasy zabrałam pana żelazko, żeby pięknie każdego dnia prasować nasze wakacyjne odzienie 🙂

I pewnego wieczoru wracając do pokoju nalałam sobie w hotelowym barze do szklanki Sprite, a do drugiej zwykła wode mineralna 🙂
I rano dnia nastepnego wzielam się sumiennie do prasowania 🙂
Zanim rozpoczelam prasowanko chwycilam za pierwsza szklanke z brzegu żeby uzupelnic plyny w zelazku 😀 Zupelnie zapomnialam, że w jednej był Sprite hahaha 🙂

Po minucie żelazko zaczeło buchać, prychać, skakać, dookola roznosil się taki dziwny slodko-spalony zapach 😀
Ja byłam przerażona, bo do głowy by mi nie przyszło, że to moja wina… 😀
A ja nieswiadoma tego, co zrobiłam rzeklam do swego faceta: Kurde chyba żelazko się nam psuje 😀 😀 😀
Po paru minutach z żelazka saczyl się brązowo-żołty plyn i o dalszym prasowaniu nie było mowy 😀 😀 😀
Zabiłam żelazko 😀 pojac go Spritem hahaha 😀

Potem jak kupowaliśmy nowe, to moj facet rzekl, ale pamietaj:zadnej coli, zadnego Sprite, zadnej Fanty..tylko woda do żelazka, tylko woda!!! Kochanie hahahah 😀

Z Philipsem pewnie by się, to nie zdarzyło, bo pewnie ow żelazko łyknęlo by sprite i jeszcze o druga szklanke poprosiło hahah 😀

pozdrawiam

j.

Odpowiedz
Ewelina 14 listopada, 2011 - 12:25 pm

Moja katastrofa przy prasowaniu miała miejsce ok 7 lat temu. W zasadzie dla mnie była to PORAŻKA którą niestety doskonale pamiętam do dziś.
Uwielbiam prasować i prasuję wszystko co mi wpadnie w ręce, w zasadzie to na punkcie wyprasowanych rzeczy mam fioła bo zdarza mi się fabrycznie gniecione tkaniny też rozprasować, ale nie o tym… wracając do mojej porażki…
Wakacje 2004 spędzałam u siostry opiekując się jej córą Anią, był 24 sierpnia i szykowaliśmy się na sumę odpustową, zaproponowałam że wyprasuję nam ciuchy- sobie, szwagrowi, siostrze i Ani. Wszystko szło jak po maśle, zero zagnieceń tak jak lubię i przyszła kolej na sukienkę Aneczki. Nie mam pojęcia jak to się stało ale jej blado różowa satynowa sukienka po wpływem temperatury uległa stopieniu. W prawdzie było to tylko na dole i tyko na jednej falbance ale było widać! Do dziś nie wiem jak do tego doszło ponieważ żelazo nie było mocno nagrzane??? W każdym bądź razie ani siostra ani szwagier bardzo źli nie byli- takie rzeczy się przecież zdarzają. Najgorszy był widok płaczącej wówczas czteroletniej Ani, która musiała założyć spódniczkę i bluzkę. Do dziś to pamiętam, niczym nie mogliśmy jej pocieszyć…
Dziś mam 21 lat, i prasuję nadal wszystko co mogę i lubię to robić, moja porażka nie zniechęciła mnie do prasowania, wręcz przeciwnie. Tylko posiadając lepsze żelazko niż mam teraz uwinęłabym się szybciej z prasowaniem dzięki czemu miałabym więcej czasu dla męża i dwumiesięcznego dzidziuśka 😉

Odpowiedz
Malwka 14 listopada, 2011 - 12:41 pm

Moja największa „żelazkowa katastrofa”? Hm… Mam 15 lat i raz w życiu prasowałam i niestety to prasowanie było wielkim błędem:)

Było to jakieś pięć lat temu, niedziela godzina 18. Spakowałam się do szkoły i z nudów obserwowałam mamę prasującą ubrania na poniedziałek. Robiła to tak starannie i jednocześnie z taką gracją, że nie mogłam oderwać od niej oczu:) Wiem, brzmi to dziecinnie, ale naprawdę takie sprawiała i sprawia wrażenie. Po wyprasowaniu ubrań mojej siostry i moich, mama zabrała się za prasowanie koszuli mojego taty. Była to niedawno kupiona, niezwykle elegancka, a przy tym droga koszula w kolorze delikatnego fioletu. Tata jest bardzo staranny i przy tym „oszczędny”:) dlatego zakładał ją na ważne okazje, a taka się w poniedziałek miała nadarzyć. Otóż w jego pracy organizowano bardzo ważne spotkanie i tata chciał dobrze wyglądać. Mama na chwilę poszła do pokoju, aby obejrzeć wiadomości.:) Odstawiła żelazko, a ja- jako niezwykle niegrzeczne i nieposłuszny diabełek:) musiałam wbrew wcześniejszemu zapewnieniu, że nie będę dotykać, wzięłam żelazko w moje niecne rączki i pomyślałam, że po prasuję koszulę. Jak to dziecko- chciałam przekonać jak to jest prasować ubrania:)

Poprasowałam więc koszulę taty i na chwilę położyłam poziomo żelazko. Musiałam po prostu na chwilę pójść do pokoju, do głowy mi jednak wtedy nie przyszło jakie będą z tego konsekwencje. Wróciwszy po około dwóch minutach, podniosłam żelazko i z przerażeniem (teraz się z tego śmieję, ale wierz mi wtedy, dosłownie świat mi się walił:)odkryłam, że na nowej koszuli taty jest dość spora dziura. Wpadłam w panikę, nie wiedziałam co mam robić. Tak się strasznie bałam tego co powiedzą rodzice, że nie widziałam innego wyjścia, jak tylko odwrócić koszulę na inną stronę, pobiec do pokoju, przykryć się szczelnie kocem i czekać na wyrok:)

Usłyszałam jak mama weszła do przedpokoju i zabrała się za prasowanie ostatniej rzeczy- nieszczęsnej koszuli. Z przerażeniem oczekiwałam, jakiegoś krzyku, ale nic takiego się wtedy nie wydarzyło. Mama najwidoczniej, pochłonięta rozmową z tatą, musiała nie zauważyć dziury. Dziękowałam wtedy niebiosom, bo był to jak prawdziwy cud. Moja mama była zawsze straszną pedantką i zawsze jako pierwsza zauważała dziury albo plamy i nagle taka niespodzianka…

Najgorsze było jednak przede mną:)

Tato założył tą koszulę do pracy i pewnie spalił się ze wstydu jak podczas uroczystego bankietu zdjął marynarkę i z dość potężną dziurą na plecach rozmawiał z kolegami..

No cóż, jak przyjechał do domu miałam istne piekło…Jednak wspominam to z sentymentem…:)

Na pewno jakby moja mama używała wtedy żelazka Philips Azur GC 4870 i ja nie pchałabym rączek tam gdzie nie powinnam to wtedy mój tato nie musiałby się tłumaczyć, a ja nie miałabym piekiełka:))))

Pozdrawiam

Malwina

[email protected]

Odpowiedz
Ewelina 14 listopada, 2011 - 1:25 pm

Pamietam ten bolesny dzień mojego dzieciństwa do dzisiaj … Prasowałam letnią sukienkę. Wszystko szło dobrze dopuki nie zjechałam do brzegu deski do prasowania żelazkiem i przejechałam sobie długością żelazka przez brzuch. W bólu, ze łazami w oczach pierwsze co zrobiłam to pobiegłam do łazienki, żeby schłodzić ranę zimną wodą. Po paru chwilach zorientowałam się, że chyba zostawiłam żelazko na sukience… niestety było już za późno aby ją uratować. Bliznę mam do dzisiejszego dnia 😉

Odpowiedz
J. 14 listopada, 2011 - 1:32 pm

A zapomnialam maila zostawic: [email protected]

J. ;D

Odpowiedz
Anna 14 listopada, 2011 - 1:33 pm

witam wszystkich

Ogolenie nie cierpię prasować, niestety zastawiam zawsze wszystko na ostatnią chwilę. W szafie mam specjalne miejsce na niewyprasowane rzeczy… moje i narzeczonego. Jest ich multum!! Moje obecne żelazko niestety nie spełnia również oczekiwań… Ostatnio stopa żelazka nie dość ze odpadła od korpusu to jeszcze spowodowało zwarcie w całej klatce 🙂 Niestety rozgrzane ustrojstwo zniszczyło mi piękne panele podłogowe w salonie, nie mówiąc już o poparzeniach na rękach, które próbowały resztkami rozumu złapać upadające żelastwo. Oczywiście o pięknie wyprasowanych fartuchach do pracy nie ma mowy, podłoga do wymiany, czekoladki dla sąsiadów z powodu awarii prądu rozdane, w ręce wklepane maści aloesowe na oparzenia. I jak to lubić prasowanie? Oczywiście zanurzanie się w świeżo wyprasowanej, pachnącej pościel – bezcenne tak jak jak mężczyzna w pięknie wyprasowanej koszuli – widok bezcenny. Być może z nowym żelazkiem życie stanie się mniej uciążliwe z powodu łatwiejszego prasowania.Z wielkim zaszczytem stałabym się posiadaczem tego magicznego urządzenia.

Odpowiedz
Marcia 14 listopada, 2011 - 2:21 pm

Widzę, że wszyscy wypalają dziury w swoich ubraniach. Moje żelazko również posiada taką funkcję, jednak nigdy jeszcze z niej nie skorzystałam. 🙂
Ba! Na moje nieszczęście zna się również na modzie, ale o tym zaraz.
Uważam, że każdy szanujący siebie i swojego właściciela „miotacz pary” powinien posiadać funkcję samoczyszczenia. Z żelazkiem Philips Azur GC 4870 mogłabym zapomnieć o tej historii, która na moje nieszczęście powtórzyła się już kilkakrotnie:
Poranna godzina, nastawiam moje nieszczęsne żelazko i czekam, czekam i doczekać się nie mogę aż się nagrzeje. W końcu jest! Biorę się za bluzkę koloru beżowego. Prasuję, prasuję i prasuję. W pewnym momencie coś zachuczało, parsknęło i ucichło. Z grobową miną spojrzałam na bluzkę. Jakie było moje zdziwienie, gdy na jej pięknym obliczu pojawiła się wściekle rdzawa plama! Oj tak! Pomyślałam: „Zabiję staruszka!”, jednak musiałam się z nim przeprosić i wyprasować kolejną bluzkę, tym razem przez kawałek materiału.
Tak, tak, zgadzam się z moim żelazkiem, że rdzawy kolor jest modny w tym sezonie, ale litości! Nie chcę mieć całej szafy w tym kolorze! Z miłą chęcią oddam je komuś z modowej branży i przyjmę nowego pracownika, z którym polubimy się na długie lata! Panie Philips, zapraszam, jest Pan przyjęty na dożywotni etat!

Odpowiedz
Martyna 14 listopada, 2011 - 3:04 pm

Historia krótka i tragiczna:), Dostałam w prezencie od przyjaciółki ze Stanów piękny jedwabny, czy też satynowy (nie znam się dokładnie na materiałach) szlafroczek z Victoria’s Secret:). Próba prasowania go zakończyła się…
-przyklejeniem części materiału do żelazka,
-strasznym zapachem,
-dziurą w szlafroczku,
-wyrzuceniem do kosza nowiutkiego szlafroczka,
-wyrzuceniem żelazka (nie dało usunąć się spalonego/ stopionego materiału)
Trauma trwa do dziś:(, wielki żal pozostał:(. Z pewnością nowe żelazko Philips zrekompensowałoby stratę!

Odpowiedz
Anonim 14 listopada, 2011 - 3:07 pm

moja „przygoda” z żelazkiem miała miejsce dość niedawno. Mianowicie 31 października. wybierałam się na imprezę halloween. pech a raczej moje lenistwo spowodowało, że wyprasowanie mojej nowej bluzki kupionej na ostatnią chwilę (dzień wcześniej)przypadło na 3 godziny przed wielkim wyjściem. Moje żelazko jest OKROPNE temperatura zmniejsza się bądź podwyższa samoczynnie, nie obchodzi go, że to ja reguluje temperature ;/
i tak było tego wieczoru zabrałam się za prasowanie mojej bluzki byłam na półmetku, gdy nie wiedzieć czemu kierując moją torpedą poczułam dziwny opór. Od razu wiedziałam co się święci automatycznie uniosłam moje żelazko a wraz z nim moją NOWĄ bluzke!! i wtedy zaniemówiłam i automatycznie zaczełam płakać. Na ramieniu była jedna wielka dziura a krawędzie tej dziury przybrały śliczny brązowo – czarny kolorek. Temperatura była tak wysoka, że przebiłam 2 warstwy materiału. Chyba nie muszę mówić jak skończyła się moja impreza halloween`owa. Nawet na nią nie poszłam, rozpłakałam się, omalże wpadłam w depresje bo bluzeczka była prześliczna, super intensywny czerwony kolor a ja nigdzie poza przymierzalnią nie miałam okazji jej założyć 🙁

tak więc od 31 października muszę biegać po moim akademiku w poszukiwaniu żelazka do pożyczenia, (jako biedna studentka 🙂 nie mogę pozwolić sobie w najbliższym czasie na zakup nowego) zawsze jest to inna osoba (wstyd non stop pożyczać żelazka) a takie żelazko skutecznie zakończyłoby moje problemy i obawy a przede wszystkim wymazałoby z pamięci ten felerny dzień.

pozdrawiam!

Odpowiedz
Patrycja 14 listopada, 2011 - 6:03 pm

Moja największa katastrofa z żelazkiem ?
Prasowałam mamie ubrania do pracy i jednocześnie jadałam obiad. W pewnym momencie żelazko zleciało na dywan, który został zakupiony dzień wcześniej. Gdy je podniosłam moim oczom ukazał się wielki ślad w kształcie żelazka. Do dziś kiedy widzę ten ślad na dywanie chowam się przed moją mamą.

Odpowiedz
marta 14 listopada, 2011 - 7:21 pm

Największa katastrofa? Proszę bardzo 😉

Egzamin miałam, uczyłam się całą noc, rano zaglądam do szafy chcąc zabrać koszule, szukam szukam, a jej nie ma.
Godzina 9.20, egzamin na 9.40, szkoła blisko no ale nadal nie ma koszuli.
Szukam dalej, na szczęście jest! Niestety zgnieciona w kuleczkę, no tak na pewno nie wyjdę, mieszkam w akademiku, to lecę pożyczyć żelazko od kogoś bo swojego oczywiście nie posiadam.
Znalazłam, uff godzina 9.30, włączam tego czara, widać że stare, no ale ważne że jest, czekam 3 minuty, sprawdzam palcem czy się nagrzało, prawie się poparzyłam no to biorę się do roboty, przykładam żelazko do koszuli, próbuje pracować, a tu nic, podnoszę a tu fragment koszuli PRZYKLEJONY do żelazka, dziura na plecach. 5 min do egzaminu, ja bez koszuli, nic białego w szafie.
Katastrofa! W końcu, już nie wiedząc co zrobić, założyłam ta koszule dziurawą, wygniecioną jak nie wiem co, na nią żakiecik. I popędziłam na egzamin.
Zestresowana tak byłam, że jak się znalazłam na egzaminie to żakiecik zdjęłam bo gorąco było, dopiero śmiechy na całej sali uświadomiły mi co zrobiłam. To było najgorsze przeżycie jakie mnie kiedykolwiek spotkało.
Nowe żelazko przydałoby mi się na pewno. Bo już drugi raz tego samego bym nie zniosła. 😉

Wrzucam raz jeszcze bo maila nie podałam 😀
[email protected]

Odpowiedz
Beata 14 listopada, 2011 - 7:23 pm

Cześć!
JESTEM WIELKĄ MANIACZKĄ PRASOWANIA!! OD ZAWSZE!!
Przyznam się, że z takim sprzętem jak żelazko mam do czynienia będąc już w wieku 12 lat- tak mam bzika na jego punkcie…
Od tamtej chwili nałogowo poszukuję wszelkich wygniecionych ubrań w domu, które świetnie się kamuflują przede mną tylko aby nadać im schludny wygląd 🙂

Największa moja katastrofa??

Wdrażając się w tajniki prasowania w młodziutkim wieku (12 lat) stwierdziłam,
że najlepiej gdy będę dużo ćwiczyć = dużo prasować.
Powyciągałam wszelkie ubrania z szafy: sukienki, bluzki,
skarpetki i… nawet majtki!
Nie wiedziałam że w żelazku istnieje taka opcja jak: dostosuj temperaturę hahaha
Cała w fascynacji prasowałam namiętnie co tylko nawinęło mi się pod ręką..
A najbardziej ucierpiały moje stroje kąpielowe….
Wszystkie moje jednoczęściowe kąpielówki (zasłaniające nawet plecy) po konfrontacji z żelazkiem stały się bardziej wyzywające od strojów pań z gazet dla dorosłych mężczyzn HAHA 🙂
Do tej pory śmiać mi się chce z tych wypaleń na pośladkach ^^ mogłam zostawić je na pamiątkę.

Odpowiedz
Justyna 14 listopada, 2011 - 7:42 pm

Widze ze wszyscy maja jakies przygody z prasowaniem:) Ja niestety(w sumie to stety) do tej pory nic takiego nie mialam. Jedynie na co moge nerzekac, to to,ze moje zelazko slabo sie nagrzewa i mam zawsze pelno zagniecen:( pozdrawiam

Odpowiedz
Magda 14 listopada, 2011 - 8:25 pm

18wrzesnia 2010roku – slub cywilny siostry. Strój gotowy wszystko przygotowane do ubrania.Na ,,górę” mialam przygotowana białą koszulę z żabotem z czarną lamówką. Długo namęczyłam się by ją dobrze wyprasować – falbanki na biuście robią swoje. Wpadam do pokoju po koszulę, patrzę, a na wersalce na mojej pięknie wyprasowanej koszuli umościła sie moja kochana kocia bestia – Zuzik. Koszula cała pognieciona i do tego w ciemnej sierści, a kot w najlepsze sobie spał. NIe było zbyt wiele czasu wiec trzeba bylo podjąć szybkie działania. Odkurzaczem wciągnęłam sierść, ale po tym zabiegu powstały tez nowe zagniecenia. NIe bylo mowy zeby ładnie ją uprasować żelazkiem. Zdjęłam wiec czajnik z kuchenki z gotujacą się wodą i delikatnie przesunelam w nim wzdłuz koszuli, tak, że para unosząca sie z czajnika rozprasowała wszystko w mig. W ten oto sposób czajnik uratował mi życie!

Odpowiedz
Izabella 14 listopada, 2011 - 8:33 pm

Owa sytuacja jest zapewne każdej kobiecie dobrze znana,
Zabieganie, pośpiech w dodatku od rana skutek był jeden katastrofa udana
Romantyczny wieczór to Iza miała w planach
Kino, kolacja impreza do rana
Jedwabna sukienka na ten dzień została wybrana
Bohaterka zaczęła walkę i starania
Sukienka musi być idealnie wyprasowana
Tak Iza myślała
Przygotować deskę, i nagrzać żelazko musiała
Para buchała, woda skwierczała
Iza poczęła swoje misterne starania
Żelazko dotyka delikatnego ubrania
Machina niszczy i roztapia tkaninę bezczelnie i to od rana
Kreacja nie do odratowania
Iza płacze i krzyczy ze złości i zdenerwowana
Okropne żelazko myśli rozczarowana.
Dzwonek do drzwi usłyszała
15 min do wyjścia Trzeba szukać innej kreacji pomyślała
Wybrała coś, co nie wymaga żmudnego prasowania.
Impreza nieudana-bohaterka zła i zdenerwowana w pamięci miała myśl ze w domu ją czeka ukochana sukienka, ale poroztapiana.
Żelazko Philips i funkcja regulacji temperatury poprawia rokowania.
Pewnie z żelazkiem Philips impreza by się udała.
Pozdrawiam,
Iza

Odpowiedz
ania 14 listopada, 2011 - 9:33 pm

pewnego wieczora wracam w nieziemsko dobrym nastroju, dodatkowo mój ukochany wita mnie w progu bukietem kwiatów. coz można chce więcej?
zastanawiające jest jednak to ze za wszelką cenę, kochany moj, nie chce wpuścić mnie do sypialni(a to już bardzo podejrzane)! kiedy w końcu udało mi się do miej wcisnąć, moim oczom ukazała się WIELKA CZARNA WYPALONA dziura w wykładzinie… nowej, pięknej, butelkowozielonej wykładzinie!!! okazało się, ze moj luby stwierdził,ze wykładzina to, to samo co deska do prasowania i zaczął na niej prasować swoja nową CZARNĄ koszulę! A ze żelazko wydało mu się za zimnie podkręcił je na max i ODŁOŻYŁ NA WYKŁADZINĘ! mało tego! zobaczywszy ze wykładzina stopiła się z żelazkiem nie zaniechał dalszego prasowania! to co „stopiło się na stopie” żelazka przeniósł na koszule!
gdybym miała takie żelazko jak Philips Azur GC 4870, moj narzeczony mogły prasować swoje koszule pionowo:) a ze mężczyźni kochają gadżety i niesamowite technologie, odkryłby w sobie żyłkę do prasowania i prasowałby wszystko! a,że takim żelazkiem niczego nie da się przypalić …:)

Odpowiedz
iwona 14 listopada, 2011 - 11:36 pm

Historia niebywała – wydawać by się mogło niemożliwa, dziwna… nie była to ulubiona sukienka, spódnica, bluzka, nie odbywało się to też przed żadnym ważnym wydarzeniem, nie zawaliło mi się też życie 🙂 Jak każdego dnia chwyciłam prosto po praniu żelazko, żeby móc się powyżywać na suchych, wymiętych rzeczach. Na pierwszy rzut poszły spodnie – i uzupełnienie wody w żelazku, co sobie uświadomiłam już po podłączeniu do prądu – że wody w nim brak. Z czystego lenistwa nie zastanawiając się nalałam wody stojącej w szklance obok. Ani przez chwilę nie zastanawiałam się, że dziwny zapach unoszący się po kilku sekundach to zapach pary z żelazka 🙂 Jak musiałam być głupia, żeby napełnić je gazowaną wodą – pomyślałam. Wyłączyłam i włączyłam ponownie. Cisza. Para bucha. Para zmienia kolor. Ciągle prasuję! Nagle stop! Co za zjawisko! Z żelazka wycieka coś gęstego! Wołam moją połówkę! Patrzę, to coś jak karmel! o nie! Woda, którą wlałam do ulubionego żelazka okazała się woda smakowa, woda truskawkowa :)Sprzętu z wiadomych przyczyn nie odratowano, musiałam się z nim pożegnać. Nic do tej pory nie zastąpiło mi tej straty. Minęły dwa miesiące, a ja wciąż pożyczam żelazko 🙂 Philips Perfect Care – dzięki temu żelazku spełni się moje marzenie o domowym niebanalnym wynalazku, z nim z pewnością przykrych przygód uniknę i niejedną panią domu jego designem urzeknę 🙂 [email protected]

Odpowiedz
paulina 15 listopada, 2011 - 9:40 am

Nigdy nie zapomnę tego wieczoru kiedy to razem z współlokatorką wybierałyśmy się na imprezę integracyjną. Pierwszy rok studiów, nowe twarze,nowe znajomości same wiecie jak to jest jak chcemy pokazać się z jak najlepszej strony 🙂 Jednak jak to przystało na studentki nie dość, że deski do prasowania nie posiadałyśmy to na dodatek żelazko lata świetności dawno już miało za sobą. Prasowanie nim niestety nie należało do przyjemności, albo było za słabo nagrzane, albo znowu za bardzo dlatego starałyśmy się chodzić w ubraniach nie wymagających prasowania. No ale,że najfajniejsze kiecki na długo wyczekiwaną imprezę niestety wymagały chociaż delikatnego przeprasowania moja współlokatorka ostro wzięła się do roboty. I co z tego wyszło? ……. niestety skończyło się na spalonych kieckach i dziurze w dywanie ;/ a żelazko wylądowało w koszu. Na szczęście impreza była bardzo udana (mimo w ostatniej chwili ubranych spodni) i pretekst na nowe zakupy był 😛 ale niestety do tej pory mam uraz i prasuję ciuchy bardzo niechętnie i tylko jak jest to naprawdę konieczne ;/ a jak już się za to biorę to i tak muszę się nieźle namęczyć żeby się z moim żelazkiem dogadać ;/

Odpowiedz
Klaudia 15 listopada, 2011 - 12:12 pm

Moja największa wpadka to moje pierwsze prasowanie. Jako, że zbliżał się dzień matki, a moja mama zawsze narzeka, że wszystko musi robić sama, postanowiłam wyręczyć ją w najbardziej znienawidzonej przez nią czynności,a więc prasowaniu. Przyniosłam ze strychu całą stertę świeżutkiego prania i zabrałam się do dzieła.Nie trzeba być grekiem,żeby wiedzieć,że 8 latka + zadanie którego nigdy wcześniej nie robiła równa się katastrofa. Większość rzeczy miała tyle zaprasek,że nic tylko siąść i załamać ręce. Najgorsze chyba jednak było to,że spaliłam ukochany, jedwabny szal mojej mamy,który dostała od swojej babci, a więc miał dla niej ogromną wartość.Kto w ogóle słyszał,że istnieje coś takiego jak nastawienie odpowiedniej do rodzaju tkaniny temperatury? Co do tej pory jest moją udręką,a upłyneło już wiele wody w rzece. No i jak zwykle chciałam dobrze, a wyszło nie po drodze. Dostałam swój pierwszy szlaban, ale to nic w porównaniu z miną mojej mamy. Od tamtej pory poszukuję ciągle podobnego szala, ale jak na razie nie udaje mi się go znaleźć.

Odpowiedz
Karina 15 listopada, 2011 - 1:11 pm

Na ten dzień czekałam odkąd dowiedziałam się, że moja przyjaciółka ma zamiar wyjść za mąż. Piękny słoneczny dzień nadszedł, zaczęłam się szykować. Kiedy przyszło mi uprasować sukienkę, w której zamierzałam iść na wesele w tym momencie zaczął się koszmar. Na sukience pojawiło się zagniecenie, które chciałam zlikwidować żelazkiem, które posiadałam. Nie myśląc przyłożyłam żelazko do sukienki i trzymałam je przez kilka minut na zagnieceniu. Po odłożeniu żelazka na mojej sukience, którą specjalnie kupiłam na tą okazje pojawiła się wypalona dziura.Żelazko przeklęłam. Nie wiedziałam co zrobić, chciałam pięknie wyglądać, bardzo się cieszyłam na tą chwile. Dobrze, że mam młodszą siostrę, która pożyczyła mi sukienkę i uratowała mi wesele. Po tym przeżyciu i tak wesele się udało,tylko mnie pozostał uraz do prasowania rzeczy. Myślę, że jeśli miałabym żelazko Philipsa w domu moje rzeczy nie wyglądałyby jak sukienka którą spaliłam.

Odpowiedz
Wiola 15 listopada, 2011 - 1:25 pm

Była taka śliczna. Malutkie guziczki na plecach, dół wykończony koronką. Rękawki o długości ¾. Z przodu ozdobiona różowymi kwiatuszkami. W talii miała aksamitną wstążkę. Długa do ziemi, cała biała – moja komunijna sukienka. W 1996 roku w wielu domach do prasowania używano żelazek, które wyprodukował system PRL. W moim domu też. Bardzo trwałe jak widać, lecz kompletnie nie radzące sobie z delikatnymi rzeczami, głównie z powodu konieczności długiego nagrzewania i braku możliwości nalewania wody do wytworzenia pary. Powodowały tysiące złotych strat z powodu spalonych sukienek, spódnic, koszul. Jednak w momencie, kiedy to dziwne żelazko dotknęło mojej pięknej sukienki nie myślałam o stratach finansowych, ale o zrujnowanej reputacji przed koleżankami, zaprzepaszczonych marzeniach wyglądania jak księżniczka. W rezultacie do komunii musiałam przystąpić w skróconej do kolan sukience z powodu wielkiej brązowej plamy tuż przy słodkich koronkach. Moje poobijane kolana uzupełniały ten mizerny wizerunek. Żelazko Philips Azur, gdyby tylko wtedy istniało…

Odpowiedz
Domi 15 listopada, 2011 - 2:08 pm

A więc moja pechowa przygoda z żelazkiem zaczęła sie kiedy kupiłam letnie, białe, lniane spodenki przed pierwszym wyjściem kiedy potrzebowałam je wyprasowac wybiły korki w końcu zrezygnowałam z tego pomysłu i wyszłam w czymś innym. Moja 2 próba również zakończyła sie fiaskiem z powodu przypalenia nogawki i szybko musiałam wyprać spodenki(naszczęscie sie doprały). Za trzecim razem kiedy chciałam je założyc i wyprasować nie działało żelazko a żeby bylo śmiesznie to godzine wcześniej moja mama wyprsowała sobie bluzke:) Gdy kupiłam nowe żelazko to już nie próbowałam ich prasować co za tym idzie nie ubrałam ich ani razu:) martwiąc się że bedę musiała kupować kolejene żelazko….

Odpowiedz
Dorota S 15 listopada, 2011 - 2:29 pm

Moja katastrofa związana z prasowaniem zaczyna się … już na samym początku … już sama myśl że powinnam coś uprasować jest na tyle przerażająca, że wszystko zrobię … okna umyję, poodkurzam mieszkanie, ugotuje, upiekę, a na końcu zmienię plany ubraniowe …. byle by tylko nie ruszać żelazka 🙂
Wydaje mi się, że gdybym miała takie mądre żelazko Philips Perfect Care nikt z moich znajomych nie opowiadałby w towarzystwie jak to ona nie cierpi prasować:)
serdecznie pozdrawiam i trzymam kciuki Dorota

Odpowiedz
Anonim 15 listopada, 2011 - 2:34 pm

ja pamiętam tylko jedną swoją historię z żelazkiem. gdy byłam jeszcze w liceum kolega z drugiego końca Polski zaprosił mnie w swoje strony na wesele znajomych, oczywiście chętnie pojechałam, do walizki zapakowałam swoją najlepszą kieckę i zapobiegawczo, wiedząc, że sukienka w walizce się wygniecie wzięłam żelazko, by mieć pewność, że na imprezie będę wyglądać świetnie;D gdy byłam już na miejscu umalowana i uczesana zaczęłam prasować tę sukienkę, ale.. to był mój pierwszy raz z takim materiałem, delikatna satyna czy coś w tym stylu, taka sukienka mgiełka, no nawet nie wiem jak to się nazywa, czym prędzej zaczęłam prasować, bo wiadomo, czas goni… aż tu nagle… okazało się, że… tego materiału sie raczej nie prasuje na najwyższej temperaturze, wypaliłam sobie dziurę mniej więcej w środku sukienki… i co teraz? wesele już za chwile a ja w walizce mam tylko spodnie i bluzę… no to musiałam zdać się na wyobraźnie i nieco przerobić sukienkę wiążąc ją w taki sposób, by zakryć dziurę;D ciekawa jestem, czy ktoś się domyślił dlaczego tak dziwnie wyglądałam, ważne, że mimo to, że ciągle sprawdzałam, czy nie widać mi pupy (wiązanie było dość wysoko) bawiłam się wybornie;D

Odpowiedz
Karolina 15 listopada, 2011 - 6:25 pm

Największą katastrofa to moja lekkomyślność. Lata temu -czego nie mogę przeboleć do dziś- wybierając się z kuzynką na dyskotekę w ostatniej chwili zauważyłam zagniecenie na czarnej bluzce, którą ledwo co wyjęłam z szafy, a którą już miałam na sobie. Chcąc przyspieszyć moment wyjścia, sięgnęłam po rozgrzaną prostownicę, którą chwilę wcześniej prostowałam włosy … W efekcie na bluzce odbił się kształt prostokątnej ceramicznej płytki, a bluzka nadawała się do śmieci (choć ze śmiechem muszę przyznać że wyszłam w niej tamtego wieczora).
Czytając post konkursowy myślę teraz sobie, że z pewnością uniknęłabym tej wpadki gdybym posiadała wówczas to konkretne żelazko, bo wyprasowałabym ją w pionie!

Odpowiedz
Marta 15 listopada, 2011 - 7:51 pm

Moja historia miała miejsce przed ślubem mojej siostry, i mimo że było to tak dawno, że najstarsi górale tego nie pamiętają, to do końca życia zapamiętam ten stres.
Moja kochana mama prasowała moją, wymarzoną i cudem znalezioną na allegro, asosową sukienkę – dwuwarstwową, w kolorze głębokiego granatu, długą do samej ziemi. Pech chciał, zadzwonił telefon, a żelazko zostało na dłuższą chwilę na jedwabnej podszewce. Na wysokości kolan powstała brązowo – czarna skorupa z dziurą po środku, a żeby było ciekawiej górna warstwa sukienki była z mocno prześwitującego materiału. Co tu robić? Innej sukienki nie znajdę w ostatniej chwili, w szafie brak alternatywnej kreacji, w dżinsach nie pójdę. Pozostało uciąć podszewkę do długości mini. Jakkolwiek traumatyczne było wówczas to przeżycie, tak teraz śmiejemy się z tego wszyscy. Sukienka nie dość że wyszła oryginalna i niepowtarzalna, to jeszcze okazało się, że udało mi się wyprzedzić trendy o parę ładnych sezonów 😉

[email protected]

Odpowiedz
Monika 15 listopada, 2011 - 9:10 pm

Ja mam wieczną katastrofę….spalone bluzki i tego typu sprawy to nic przy rachunkach za telefon jakie wydaję z związku z tym, że ZAWSZE wychodząc z domu zapomnę wyłączyć żelazko (albo tak mi się przynajmniej wydaje). Ponieważ mam nerwicę i tak sprawdzam to wcześniej milion razy wracając się od drzwi do pokoju z żelazkiem, co niestety nie pomaga.Po zamknięciu furtki rozpoczynam wysyłanie smsów do mojej Mamy żeby poszła je wyłączyć albo dzowonienie do niej w celu sprawdzenia kiedy wroci do domu i je wyłączy. Masakra jakaś.Ilość wydanych pieniądzy i awantur w domu jest taka katastrofa, że myślę, że w gdybym w ramach rekompensaty wręczyła Mamie nowe żelazko to byłoby okay, a może i ja bym pamiętała żeby je wyłączać…

Odpowiedz
Gosia 15 listopada, 2011 - 9:15 pm

Moja pierwsza i największa przygoda z nieudanym prasowaniem miała miejsce, gdy miałam jakieś 6 lat 🙂 Moja ukochana lalka Fler (taka tania Barbie, dostępna wtedy w Polsce) miała lekko kręcone żółte (nie blond, ale naprawdę mocno żółte) włosy. Chciałam ją troszkę „podrasować” i uznałam, że wyprasowanie jej włosów żelazkiem jest dobrym pomysłem, aby miała piękne proste i błyszczące włosy. Nie muszę chyba dodawać, że włosy się stopiły, wokół panował okrutny smród spalenizny a plama na żelazku bulgotała jak szalona. Cóż, lalka miała od tego czasu bardzo krótkie włosy, a żelazko poszło do śnieci, bo plastiku nie dało się domyć. Gdyby moja mama miała wtedy żelazko Philips Azur to, po pierwsze, trzymałaby je gdzieś, gdzie bym go nie znalazła, a po drugie, gdybym już nawet je zdobyła a użyłabym inkubatorka to przynajmniej żelazko by przetrwało 🙂 a może i moja Fler też…

Odpowiedz
Paulina 15 listopada, 2011 - 10:38 pm

……….może to żelazko sprawi radość mojej mamusi i spowoduje, że jej córeczka w końcu polubi prasowanie…………

[email protected]

Odpowiedz
Kluska 16 listopada, 2011 - 8:54 am

Też historia z czasów licealnych: w dniu studniówki miałam ogromne zamieszanie i problemy ze zrobieniem wszystkiego na czas – fryzura, makijaż, paznokcie, itp. Na koniec zostawiłam sobie prasowanie mojej pięknej, świeżo uszytej sukienki… i niestety to był błąd… w ferworze walki nastawiłam żelazko na zbyt wysoką temperaturę i już po pierwszym zetknięciu z materiałem została mi wielka dziura w sukience i resztki materiału na żelazku… 🙁 Był płacz, krzyk i histeria. Ostatecznie obdzwoniłam wszystkie przyjaciółki czy nie mają sukienki do pożyczenia, na szczęście udało mi się coś wybrać, aczkolwiek spalonej sukienki do tej pory nie mogę odżałować. Gdybym miała wtedy żelazko Philips Azur GC 4870 przypuszczam, że nic takiego nie miałoby miejsca, a sukienką mogłabym się cieszyć po dziś dzień!

Odpowiedz
Agnieszka 16 listopada, 2011 - 9:25 am

Uważam, że jednym z przyjemniejszych chwil w życiu dwojga ludzi, którzy postanawiają razem zamieszkać jest okres tzw. dorabiania się wszystkiego od przysłowiowej łyżeczki i wspólnego kupowania wszystkich rzeczy do domu!
Jedną z pierwszych inwestycji w sprzęt, jakiej dokonaliśmy z moją połówką był zakup deski do prasowania i żelazka! Postanowiliśmy wybrać żelazko ze średniej półki cenowej,chcąc by posłużyło nam ono przez kilka najbliższych lat. Fajną funkcją była możliwość prasowania w pionie, co dużej ilości marynarek i koszul, jakie posiadamy jest niezwykle przydatną funkcją!
Dwa dni po udanych;-) zakupach wpadła do nas na kawę mama mojego Marcina. W związku z tym, że relacje między nami są dobre, „teściowa” czuje się swobodnie w naszym nowym gniazdku, dlatego też nie miała żadnych oporów, żeby położyć się na naszej nowej kanapie i wypróbować materac!Miło było nam usłyszeć od niej, że inwestujemy w fajne rzeczy i że cieszy się razem z nami
Mama Marcina jest szalenie elegancką i zadbaną kobietą dlatego, gdy zauważyła, że jej garsonka po leżakowaniu na naszej kanapie znacznie pomięła się z tyłu trochę się zdenerwowała. Mi oczywiście od razu zaświtało, że przecież kupiliśmy ekstra żelazko, więc rach ciach bez zbędnego zdejmowania ciuchów, przeprasuję jej wszystkie zagniecenia! Zadowolona podłączyłam żelazko do prądu, ustawiłam temperaturę odpowiednią do materiału i po chwili przystąpiłam do dzieła! Przykładam w pionowej pozycji żelazko do marynarki i w ten rozlega się krzyk „teściowej”-leje się! Z tego niesamowitego urządzenia strumieniem wylewała się woda, lejąc się po plecach mamy Marcina! Jakby było mało patrzę, a materiał w miejscu, gdzie przyłożyłam żelazko jest pofałdowana! Nogi zrobiły mi się, jak z waty i pomyślałam tylko, że teraz to dopiero będzie jazda! W tym momencie „teściowa” jak szalona zaczęła się rozbierać z mokrej garsonki i po chwili stała przed nami jedynie w majtkach, staniczku i rajstopkach;-) Zamurowało nas z Marcinem, a jednocześnie nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu!
„Teściowa”, jak gdyby nigdy nic spytała:”Co tak stoicie? Dajcie mi jakiś ręcznik, coś na tyłek i rozwieście do wysuszenia moją garsonkę.Przykro mi, ale tym samym będziecie musieli znosić mnie trochę dłużej, aż moje szarawary wyschną!”. Marcin popatrzył na mamę i powiedział:”Mamuś, ale marynarka nie jest tylko mokra, ale…. niestety nieco się sfałdowała;-)” Przerażeni czekaliśmy na jej reakcję! Ona znów postanowiła nas zaskoczyć i stwierdziła:” No i chwała Bogu! wreszcie bez wyrzutów będę mogła pozbyć się tego kompletu! Od początku jego ubieranie nie było mi na rękę, ale wiesz synu-nie chciałam robić przykrości tacie, który pierwszy raz sam zaryzykował i kupił mi podczas wyjazdu tą garsonkę! Dzięki dzieci-wybawiliście matkę od kłopotliwej sytuacji”!
w tym momencie wszyscy wybuchliśmy śmiechem! „Teściowa” zadowolona pojechała do domu w moich ciuchach, a my poszliśmy do sklepu z reklamacją naszego sprzętu! Okazało się, że żelazko miało kilka wad- w tym zepsuty regulator temperatury, stąd piękne fałdki na marynarce!

Sytuacja choć w tym przypadku miała dość wesoły finał, to wcale nie musiało być tak kolorowo! Tak sobie więc myślę, że żelazko Philips Perfect Care dzięki temu, że daje nam możliwość prasowania w pozycji pionowej i do tego samo dostosowuje temperaturę- pozwoliłoby nam zdecydowanie uniknąć owej wpadki! No, ale przynajmniej jest, co wspominać i opowiedzieć choćby na tej stronie!

Odpowiedz
Victor 16 listopada, 2011 - 12:47 pm

A więc moją największą katastrofą jak się przydarzyła jest historia z dzieciństwa 😀
Kiedy byłem mały i mama wyszła na chwilę na zakupy
spodobało mi się żelazko 😀 stwierdziłem pobawię się!
no i zacząłem nim jeździć po dywanie!
ale żeby zabawa była fajniejsza podłączyłem je!
no i się zaczęło…
podłączone żelazko zostawiłem gdzieś na środku dywanu
już nie pamiętam czy mi się znudziło czy coś innego
przyciągnęło moją uwagę ale gdy chciałem odstawić żelazko
na swoje miejsce zobaczyłem spalony ślad po żelazku na dywanie!!!!
Nie chciałem żeby mama wróciła do domu… 😀
ale wiedziałem że wróci i musiałem coś wymyślić
więc nie zastanawiając się! postawiłem pufę w tym miejscu i siedziałem
na niej do wieczora oglądając tv no i przyszłą pora spania…
szybko zwinąłem się do pokoju i zgasiłem światło
ale po chwili się zapaliło – wiedziałem że to Mama…. 😀

Odpowiedz
Kazimiera 16 listopada, 2011 - 1:21 pm

Wybierałam na spotkanie lecz jeszcze zjadłam śniadanie,
bluzkę białą już ubrałam i przy jedzeniu siedziałam.
Nagle kanarek się zjawił i jak zwykle ze mną bawił,
potem na ramieniu siadł i jabłuszka trochę zjadł.
Wyśpiewywał trili trili i kupkę zrobił w tej chwili
a że już czasu nie miałam na ramieniu zapierałam.
Mokre prawie pół rękawa zatem suszyć go wypada,
więc żelazko w mig włączyłam bluzeczkę z siebie ściągnęłam
i już nagrzane przykładam temperatury nie badam,
a tu dziura wypaliła z żalu łzy z oczu puściłam.
Wcześniej dżinsy prasowałam i termostat ustawiałam
by żelazko mocno grzało by spodnie wyprasowało.
Gdybym ja Philipsa miała nieprzyjemność by nie stała
ono ma duszę co czuje i odpowiednio prasuje.
Bluzeczka była z atłasu więc narobiłam hałasu
gdyż dość że ją utraciłam na spotkanie nie zdążyłam
które było w sprawie pracy lecz przepadło, nic nie znaczy.
A ja o Philipsie marzę, może Mikołaj da w darze?

Odpowiedz
Agata 16 listopada, 2011 - 2:33 pm

Największa katastrofa związana z prasowaniem.. Myślę, że w dzisiejszych, bardzo szybkich czasach naprawdę nie trudno o nią. Śpieszymy się do pracy, na uczelnie, po dziecko, na spotkanie.. Każde wyjście wiąże się z doborem odpowiedniego stroju, a przyznajmy szczerze, która z nas ma powieszone ciuszki w idealnym stanie gotowe do wyjścia? Ja nie. Przeważnie w wirze zdenerwowania i pośpiechu kotłuję się rano z ubraniami co chwilę zmieniając koncepcje stroju i temperaturę żelazka dopasowując ja raz do rodzaju tkaniny, raz do faktury i tak w kółko.. Manewry z pokrętłem temperatury, a potem dłuuugie oczekiwanie na ostygnięcie żelazka.. nie muszę chyba dodawać, że takie ciągłe zmienianie temperatury wiąże się w większym poborem energii, a co za tym idzie wyższym rachunkiem za prąd? Do kosztów dochodzą również moje biedne nadwyrężone nerwy, bo ileż można czekać kiedy za chwilę autobus! Eh, o ile życie byłoby prostsze mając żelazko Philips Azur GC 4870, przygotowanie garderoby do wyjścia byłoby z pewnością szybsze i na pewno mniej stresujące..

Odpowiedz
Annika 16 listopada, 2011 - 7:28 pm

Całe życie uważałam, że dobra organizacja pozwala na spokojne, bezstresowe życie bez wpadek i nieprzyjemnych niespodzianek. Moja niezachwiana wiara w rutynę legła w gruzach w dniu mojego ślubu.
Wszystko rzecz jasna było zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Kościół, kwiaty, restauracja. Nawet kwartet smyczkowy i biały cadlillac.
Piękna,wymarzona suknia szczelnie otulona foliowym pokrowcem wisiała na drzwiach szafy.
Jednym słowem, wszystko zapięte na ostatni guzik.
Noc poprzedzającą uroczystość przespałam snem sprawiedliwego a ranek nie przyniósł większych niespodzianek.
Koło południa zjechały się siostry i moja mama wraz z przyszłą teściową żeby pomóc mi się przygotować. Pazury pomalowane, fryzura zrobiona, podwiązki, buty … Słowem wszystko. Przyszedł czas na suknię. Teściowa wyszła zadzwonić do jakiejś ciotki.

– Jeszcze za wcześnie! – zaprotestowała moja siostra.
– Jak za wcześnie? – oburzyła się moja mama.
– Mamuś, jeszcze dwie godziny. Będzie stała jak manekin?

Stanęło na tym, że przymierzę kieckę, bo moja mama umierała z ciekawości.
I na tym stanęło. Suknię przymierzyłam, rodzicielka i siostry wyraziły zachwyt i ostrożnie wyplątałam się z tiulu i koronek. Suknię troskliwie ułożono na fotelu po czym ubrałam się w szlafrok i razem resztą kobitek poszłam do kuchni napić się kawy. Przed nami była przecież długa noc.
Nie od razu się zorientowałyśmy, że brakuje mojej przyszłej teściowej, ale gdy się zorientowałyśmy, to uznałyśmy, że widocznie gada jeszcze przez telefon.

Nadeszła pora ubierania się. Poszłyśmy do pokoju a tam … Wtulona w moją rozłożoną na fotelu suknię śpi w najlepsze matka mojego przyszłego męża. A trzeba Wam wiedzieć, że już wtedy kobitka była słusznej wagi zapaśnika sumo. Później, gdy zapytałyśmy dlaczego musiała sobie uciąć drzemkę na mojej kiecce przyznała, że myślała, że to jakiś odświętny, biały pokrowiec a ja do dziś dnia zastanawiam się, czy to suknia była tak „efektowna” w jej oczach, czy też owe oczy ma słabiutkie a nie chce się przyznać i okularów nie nosi.

Nie to z resztą w tamtej chwili było najważniejsze. Po docuceniu teściowej i wyplątaniu jej z falbanek i koronek okazało się, że kiecka wygląda jak psu Burkowi z gardła wyrwana. Katastrofa totalna.
Moja mama ruszyła po żelazko a siostra rozstawiała deskę do prasowania. Teściowa mrugała oczami niewiniątka i na wszelki wypadek się nie wtrącała. Znaczy się – pomyślałam – ma kobieta szczątki instynktu samozachowawczego.

– Wyprasujemy raz dwa i będzie jak przedtem – pocieszyła mnie mama i ruszyła do działania.

Na początku szło gładko, ale w pewnym momencie spod żelazka wyłoniła się smużka dymu.

– Jasna cholera! – krzyknęła moja rodzicielka. – Termostat się w tym cholernym żelazku zaciął. – Córuś, ja Cię strasznie przepraszam – załkała.

Nie pojęłam skali problemu dopóki siostra nie podniosła sukni i nie zademonstrowała mi pięknego czarnego śladu po żelazku, który pojawił się w miejscu gdzie zwykle znajdowały się pośladki. Tragedia!

– Dziewczyny! Nie ma co panikować – wtrąciła się moja przyjaciółka i jednocześnie świadkowa. – Robimy zrzutę pędzimy do salonu z sukniami ślubnymi. Coś się gotowego wybierze.- A ty Ann dzwoń do Roberta (Robert to mój mąż a wtedy jeszcze narzeczony, niech podjedzie tam po nas a nie do domu!

I tak właśnie, zamiast z rodzinnego domu wkroczyłam w małżeńskie życie wprost po stopniach salonu sukien ślubnych w naprędce kupionej kiecce z wystawy.

Ciekawe jak by się ta historia potoczyła, gdyby moja mama miała porządne żelazko? 🙂

Ps. Ciekawe jakiego innego podstępu użyłaby wówczas teściowa, żeby nie dopuścić do ślubu? Żartuję …. 😉

Odpowiedz
meska 16 listopada, 2011 - 7:57 pm

no cóż… moją największą katastrofą… kiedyś poprosiła mnie moja przyszła TEŚCIOWA, żebym wyprasowała jej koszulę. Wiadomo, bardzo zależało mi na tym, żeby miała świetnie wyprasowaną koszulę. Niestety miała stare żelazko i za bardzo się nagrzało. Jak się można łatwo domyślić przypaliłam jej ulubioną koszulę. Gdybym miała żelazko Philips Azur GC 4870 nigdy by się to nie wydarzyło a ona teraz nie patrzyłaby się na mnie krzywo, gdy tylko coś prasuję. Pomóżcie mi ją udobruchać, żelazko będzie najlepszym prezentem dla niej. Z tym żelazkiem na pewno ani sobie ani jej już nic nigdy nie przypalę. [email protected]

Odpowiedz
Kamila 16 listopada, 2011 - 9:16 pm

takie same żelazko mają w serialu rodzinka.pl 🙂

Odpowiedz
Paulina 16 listopada, 2011 - 10:08 pm

Największe? Moja mama wyłapała w lumpeksie piękną kremową koszulę z YSL, która naprawdę pięknie na niej leżała no i była nie lada łupem, prawdopodobnie nie byłoby nas stać na taki 'rarytas’ 😛 i kiedy to moja mama szykowała się na wyjazd służbowy, poprosiła mnie bym jej ją wyprasowała. Tak więc 'dzielnie’ włączyłam żelazko zaopatrzone w pojemniczek z parą i zabrałam się do roboty. Nagle żelazko zaczeło 'pluć’ parą i 'kichać’ zielono brązowym płynem. Diagnoza lekarska? Poprzepalane wnętrzności, i koniec żywotu, do tego przykra niespodzianka- unikatowa koszula od YSL z unikatowymi plamami, których nie udało się niestety sprać. DZIEWCZYNY, zawsze sprawdzajcie na reczniku/szmatce/czymkolwiek :)) czy wszystko jest ok, bo kiedyś mozecie wpaść tak jak ja! [email protected]

Odpowiedz
Wioleta 16 listopada, 2011 - 10:55 pm

Opowiem Wam historię pewną,
Niebezpiecznych zdarzeń pełną.
Prasowałam kiedyś ciuszki,
Poparzyłam swe paluszki.
Bo żelazko moje stare,
prasowało też na parę.
Lecz to nie było największe strapienie,
Za chwile miało przyjść większe zmartwienie.
Ustawiłam moim zdaniem temperaturę optymalną,
By wyprasować sukienkę mą ładną.
Bo to był dla mnie ważny dzień,
Studniówkę miałam w klubie Cień.
No i wyszła z tego niezła dziura,
Bo nieodpowiednia była temperatura.
Partner już dzwoni, pyta -„Czy ja gotowa?”
Ja nie mam sukni- rozbolała mnie głowa.
Olaboga, co ja pocznę?
Zabawy bez sukni nie rozpocznę.
Dzwonię do przyjaciółki-„Ratuj w potrzebie”
Bo nie mam co założyć na siebie.
Koleżanka była miła
I sukienkę pożyczyła.
Wówczas swe cudowne żelazko z szafy wyciągnęła
I wszystkie moje troski odjęła.
Oczy moje zalśniły na widok Philipsa,
Byłam wtedy naaajszczęśliwsza.
Też bym chciała żelazko takie posiadać
I przy prasowaniu zmysłów więcej nie postradać.
Gdybym też żelazko Philips miała w szafie,
Nie uległabym takiej gafie. 🙂

Odpowiedz
Patrycja 16 listopada, 2011 - 11:01 pm

Kilka lat temu miałam takie „przedwojenne” żelazko, normalnie antyczne, kiedyś zabardzo się nagrzało i niestety ta żelazna/metalowa blaszka, którą się prasuje odpadła mi najpierw probowałam ją złapać rękoma (nie wiem jak mogłam wpaśc na tak idiotyczny pomysł) następnie chciałam ją przytrzymać udem aż w końcu spadło na dywan, wypaliło dziure …
A potem siedziałam nad tą dziurą i śmiałam się sama z siebie, jak mogłam być takim gupkiem, żeby probować złapać te antyczne badziewie 😀
Oczywista reakcja.

[email protected]

Odpowiedz
Zuza 16 listopada, 2011 - 11:27 pm

Moja żelazkowa wtopa miała miejsce kilka dni temu… Do pracy miałam na 11.00 w związku z tym spokojnie zjadłam śniadanie, ogarnęłam się pomalowałam… Nagle telefon- SZEF! Z informacją, że muszę stawić się w pracy godzinę wcześniej! Sprawa była niewykonalna! Śniadanie niedokończone, jedno oko niepomalowane i niewyprasowana sukienka! Szybki telefon po taksówkę ponieważ „Godzina wcześniej” oznaczało, że mam być w pracy za 15 minut! 15 minut na pomalowanie drugiego oka, wyprasowanie kiecki i dojazd do pracy – zahaczając po drodze o bankomat. Wierząc jednak, że nie ma rzeczy niemożliwych chwyciłam za moje wiekowe już żelazko, które niestety do przyjazdu taksówki nie zdążyło podołać zadaniu i wyprasować sukienki. W połowie więc wygnieciona, źle pomalowana ruszyłam do pracy i przez kolejnych 8 godzin z ciężkim sercem znosiłam fakt, iż wyglądam mało profesjonalnie a jest to straszną karą dla kogoś kto pracuje z ludźmi. Żelazko zepsuło mi cały dzień z Philips Perfect Care prasowanie poszłoby gładko a Szef i współpracownicy nie spoglądaliby na mnie przez cały dzień z politowaniem.

Odpowiedz
marta 17 listopada, 2011 - 9:17 am

Aktualnie jestem na Erasmusie i wyobraźcie sobie że

wzięłam żelazko od mojej współlokatorki, włączyłam je do kontaktu żeby

się rozgrzało i poszłam pod prysznic po 10 minutach gdy otworzyłam

drzwi do pokoju kłąb szarego dymu mnie przeraził. Byłam zdezorientowana

nie wiedziałam co sie pali… po chwili dostrzegłam dymiące żelazko

które rozgrzało się do czerwoności i możecie mi nie wieżyc ale ta płyta

do prasowania zaczęła się topić. Masakra pokój przez 2 tygodnie

śmierdział a ja musiałam odkupić koleżance żelazko i stwierdziłam że

po powrocie do domu sama zainwestuję w dobrą markę taką jaką jest

Philips i w dobry model- Azur GC 4870 bardzo mi się podoba, żeby nie

puścić domu z dymem. BO PRZECIEŻ BEZPIECZEŃSTWO JEST NAJWAŻNIEJSZE!!

Odpowiedz
aga 18 listopada, 2011 - 12:36 am

Sytuacja jaka mi się przydarzyła do tej pory wywołuje u mnie szybsze tętno i zawroty głowy. Jakiś czas temu starałam się o pracę na lotnisku, którą dostałam. Byłam z siebie niezwykle dumna. Kilka dni przed rozpoczęciem pracy poproszono mnie o przyjście na lotnisko w celu wyrobienia przepustki na terminal i dopełnieniu formalności. Miałam mieć w ten dzień robione zdjęcie do przepustki i poproszono mnie abym założyła białą koszulę i ciemną marynarkę. Oczywiście zgodziłam się i dzień przed całym wydarzeniem przygotowałam sobie cały komplet ubrania. Tego dnia obudziłam się z uczuciem niepokoju. Kiedy zdjęłam ubranie z wieszaka zauważyłam z tyłu na koszuli lekkie zagniecenie. Poszłam je wyprasować a moje stare żelazko zwariowało. Wystarczyło lekkie muśnięcie materiału a na mojej pięknej białej koszuli powstała gigantyczna, w kształcie żelazka, brązowo szara plama. Zrobiło mi się słabo. Szybko do szafy w poszukiwaniu koszuli na zastępstwo. Nie ma. Jest czerwona, jest brązowa, o proszę nawet fioletowa się znalazła a potrzebna była kilka dni wcześniej. Ale białej nie ma. Kosz z rzeczami do prania. No jest biała ale z widoczną plamą z przodu. Nie ma czasu na pranie. Wybór tragiczny, albo z plamą z przodu albo ze śladem żelazka z tyłu na plecach. Wybieram drugą opcję. Czas biegnie nieubłaganie już powinnam wychodzić. Zakładam na siebie piękną marynarkę, czarną dwurzędową z metalowymi ozdobnymi guzikami. Mam śliczną marynarkę nie będę się koszulą przejmować.
Na lotnisku po załatwieniu wszystkiego, dyżurny portu wraz z kilkoma osobami zaczęli mi pokazywać wszystkie miejsca, w których będę pracować. Kiedy szliśmy już w stronę wyjścia a ja szczęśliwa że już po wszystkim, spotkaliśmy kierownika. – A pani Agnieszka była już po drugiej stronie? Nie? To proszę za mną? – Hmm po drugiej stronie? Niby czego? Niczego nie świadoma szłam za kierownikiem, za mną reszta. Przeszliśmy przez korytarz i… Myślałam że zemdleje. Moim oczom ukazali się panowie ze straży granicznej a za nimi bramki do wykrywania metalu. Już wiedziałam co mnie czeka. Czułam się jakbym pod żakietem miała ukryte 5kg narkotyków. Podeszłam do nich. Kierownik mnie przepuścił a jeden z panów patrząc na guziki na mojej marynarce – Proszę zdjąć okrycie wierzchnie oraz wszelkie metalowe przedmioty. Umarłam. Najgorszy wstyd w moim życiu.
Dodam tylko że gdybym miała żelazko Philips, to bym sobie fukła kilka razy parą na moją koszule i po zagnieceniu nie byłoby śladu i nie wydarzyłby się taki niewypał a właściwie to przypał.
[email protected]

Odpowiedz
Joanna 18 listopada, 2011 - 8:57 am

W dniu ślubu prasowałam przyszłemu mężowi koszulę starym żelazkiem mamy.
Przypaliłam ją, bo zepsuta była regulacja temperatury i narzeczony musiał iść do ślubu w koszuli mojego taty.

Odpowiedz
Marzena 18 listopada, 2011 - 8:58 am

Prasuję rzeczy przed wyjściem do pracy każdego ranka. Miałam przygotowaną białą koszulową bluzkę z leggo „gumowego” materiału. Bałam się ją przypalić, więc ustawiłam żelazko na najniższą temperaturę. Już byłam troszkę zdenerwowana, bo było już późno. Zaczęłam prasować lecz zagniecenia w tej temperaturze zelazka wcale nie chciały się rozprostować. Nie zastanawiając się długo włożyłam żelazko pod kran, nalałam do niego wody, ustawiłam funkcję pary i od razu zaczęłam prasować. Nagle buchnęła… para oczywiście koloru brązowego na moją białą bluzkę. Wpadłam w szał, podniosłam żelazko do góry a z niego zaczęło pryskać brązowymi grudkami i skapywać prosto na moją rzecz. Mama zabrała żelazko i stwierdziła, że to kamień, nalała do niego octu i przelewała przez niego litry wody. Ja w tym czasie poleciałam do łązienki po środki, żeby zmyć plamy. O godzinie o której miałam być w pracy ja z uporem maniaka czyściłam bluzkę. W końcu, po wielkich trudach udało się! Mama wyczyściła też żelazko. Włączyłam je i nagrzałam, żeby tym razem szybko wysuszyć tym razem mokre plamy. I znów pech. Nie zauważyłam, że żelazko tym razem było nastawione na najwyższą temperaturę i w momencie, kiedy przyłożyłam je do bluzki, ona zwyczajnie się do niego przykleiła a kiedy ją oderwałam miała mniej materiału o jakieś 10 cm :). Pozwólcie, że nie opiszę co wtedy myślałam i mówiłam ale bluzka wylądowała w koszu na śmieci a w pracy musiałam powiedzieć, że byłam na badaniach lekarskich. A w sumie lekarz w tamtym momencie bardzo by się przydał:)

Odpowiedz
Marta 18 listopada, 2011 - 9:31 am

Kilka lat temu siostra szyła mi bluzeczkę. Znalazłysmy modny krój, sliczny żółty materiał (bawełna). Niestety, sfastrygowała go zjadliwie czerwoną nitką. Podczas prasowania i moczenia fragmentów materiału fastryga zafarbowała. Miałam „śliczne” ślady po fastrydze w kolorze fuksji na bluzce. Pomimo tego bluzka wyszła jej rewelacyjnie.
Myślę, że gdyby miała takie żelazko Phillips z parą nie musiałaby wielokrotnie moczyć tych szwów i nic nie zafarbowałoby się.

[email protected]

Odpowiedz
Tomasz 18 listopada, 2011 - 10:26 am

Największa katastrofa związana z prasowaniem…

…zaczęła się przed prasowaniem.

Dzieciaki lubią majsterkować, w tym i ja! Pewnego dnia, zacząłem grzebać radośnie przy żelazku, ale że nie miało śrubek do odkręcenia i ruchomych części do wymontowania, to postanowiłem zamiast coś odjąć – coś dołożyć 🙂
Piłem właśnie smaczny soczek marchewkowy, zacząłem dolewać mamie kolorowego płynu do zbiornika w żelazku, bo przecież barwne ubranka lepiej prasuje się kolorową wodą! Mama jak zawsze przy bliźniakach śpieszyła się strasznie, nie zauważyła, że ulepszyłem jej sprzęt. Była bardzo zaskoczona, gdy nagle pojawiły się plamy na suchych już ciuszkach, a wszystkie przewody wewnątrz żelazka zaczęły się korkować od warzywnych wiórków. Żelazko poszło do serwisu, ja do kąta. To były moje pierwsze doświadczenia z żelazkami, majsterkować lubię do dnia dzisiejszego 🙂

Odpowiedz
Paulina 18 listopada, 2011 - 11:25 am

Kiedy przeczytałam temat konkursu, w moim żołądku naprzemiennie zaczęły przelewać się ciepłe i zimne płyny, a na kręgosłupie, gdybym była kotem zjeżyłby mi się włos.

2 miesiące temu, razem z moim Ukochanym Mężczyzną, postanowiliśmy wziąć cichuteńki ślub w drewnianym kościółku, tylko ze świadkami i naszą ogromną miłością. Wszystko było jak z książki. Cudowne, ciepłe popołudnie, przemiły ksiądz, delikatnie orzeźwiający wiatr.

Od dzieciństwa marzyłam, by stanąć przed ołtarzem w przepięknej białej sukni. Sukienkę kupiłam, wielokrotnie przymierzałam, zachwycałam się samą sobą i pewnie tak by było również w dniu naszego ślubu, gdyby moja świadkowa nie postanowiła jej przeprasować, kiedy ja robiłam swój pierwszy i ostatni w życiu ślubny makijaż..

Po chwili usłyszałam jej cichuteńkie jęknięcie. Czułam przez skórę, że coś jest nie tak. Spojrzała na mnie swoimi ogromnymi niebieskimi oczami z wyrazem 'przepraszam, że żyję’ i pokazała mi sukienkę, która wręcz kleiła się do żelazka..

W pierwszej chwili złość, krzyk, płacz, tupanie nogami.

W drugiej chwili tysiąc myśli – co zrobić by nie było tego widać?!

Na koniec po prostu doszyłyśmy w to miejsce kilka czerwonych różyczek (dziękuję Ci Panie, że stało się to na środku!).

Ślub przebiegł dalej sprawnie, szybko i cudownie. Pan Młody się nawet nie zorientował, że coś jest nie tak. 😉 Kwiatki dodały jej jeszcze większego uroku i w gruncie rzeczy nie było aż takiej tragedii.

Wiem jednak, że gdybym miała wtedy żelazko Philips nic takiego by się nie stało i nie ukrywam, że przydałoby się na.. nową drogę życia. 😉

Odpowiedz
Joanna Majkowska 18 listopada, 2011 - 1:32 pm

To było 9 lat temu, jak ognia unikałam żelazka, ale zdarzały sporadyczne sytuacje, w których musiałam odprasować ubranie.Taką okazją była obrona pracy magisterskiej, mieszkałam w akademiku, więc sprzęty, które posiadałam w pokoju były delikatnie mówiąc mocno wiekowe.Żelazko o wadze zbliżonej do trzykilogramowego hantla miało przygotować moją białą koszulę na tę ważną okoliczność.Za prasowanie zabrałam się tuż przed wyjściem, delikatna bluzka i nagrzany staroć- efekt piękny brązowy trójkąt na linii guzików.Normalnie szok!Nikt w akademiku nie miał białej czystej i wyprasowanej bluzki, a ja za chwilę miałam autobus.W desperacji wpadłam do pokoju chłopaków i zażądałam pokazania swoich…zwisów.Na szczęście Marcin miał czysty,szeroki krawat, który zakrywał zbrązowienia na bluzce,wystarczyło jeszcze tylko znaleźć agrafkę i na stałe przymocować krawat do materiału…Wyglądałam dość dziwacznie, ale wszystko skończyło się dobrze 😉

Odpowiedz
Weronika 18 listopada, 2011 - 1:35 pm

Nie uwierzycie co się stało,
pewnego dnia czerwcowego,
słońce mocno wtedy grzało,
a ja się spieszyłam na randkę z kolegą.

Najpierw nie mogłam nic stylowego wybrać,
a jak już wybrałam, musiałam nazmyślać.
No bo jak to ja taka rozgarnięta,
nie wyrobiłam się na czas, a nie chciałam iść wymięta.

Odpaliłam żelazko, prędko, w pośpiechu,
chciałam czym szybciej (w myślach pełno grzechu!),
a wiadomo – pośpiech to nic dobrego,
no i się stało, coś…, coś bardzo niewinnego…

Zapomniałam wyłączyć, pobiegłam w podskoku
Wracam, patrze, straż, ogień, byłam w szoku!
Usłyszałam, że żelazko się nagrzało, i spowodowało,
że coś pstryknęło, syknęło, strzeliło a wreście zapaliło.
Iskra, tu, iskra tam, i płomienie wszędzie mam

Pot mnie oblał, cała zbladłam
Się ocnęłam i usiadłam
Ręce czują miękką pościel,
Oczy patrzą już radośnie,
wszystko całe, niezniszczone,
to sen tylko, był złym horrorem!

Morał taki: nie że zawsze trzeba pamiętać,
bo nikt nie jest idealny, ale nie ma się co lękać,
firma Phillips nam ułatwić życie chce i na rynek wprowadziła,
nowe żelazko Azur, którego funcja automatycznie by nas chroniła,
pozostawione żelazko bez nadzoru wyłączyła!

Odpowiedz
JOLA 18 listopada, 2011 - 2:12 pm

Moja największa katastrofa związana z prasowaniem miała miejsce wiele lat temu.W Polsce jeszcze nastała „era Balcerowicza”Na półkach jeszcze pustki,.W kieszeniach jeszcze większy przewiew,a moje dziecko ma pomaszerować w maju do pierwszej komunii świętej.W kraju panuje moda na dwukolorowe garniturki.Marynarka niby z jedwabiu i czarne spodenki.Niestety moje maleństwo jest nietypowe-niski i pękate.Ganiam po sklepach,ganiam jak oszalała i nigdzie garnituru na nietypowego chłopca nie znalazłam!Czy to moja wina,ze dzieci mam „nierozmiarowe”?Jeden wysoki jak tyczka,nie i chudzina straszliwa/nie mieści się w żadnych siatkach centylowych/,a drugu niski i okrągły.Moja sąsiadka przyszła mi z odsieczą,gdy tylko usłyszała o kłopotach z Miskiemgarniturek pięknie zapakowany w kolorowy kartonik przyniosła.Piękny.Wiśniowa marynareczka,czarne spodenki,cudo!”Nadejszła wiekopomna chwila”!Pierwsza niedziela maja roku 1994.Zimno jak pierun,ale moje dziecko pięknie ustrojona poszło do kościoła.W ręku oczywiście świeca.Podczas mszy ksiądz mówi-a teraz kochane baranki podnieście świece bardzo wysoko w górę i podziękujcie Panu Bogu za ten dzień!Moje dzieciątko oczywiście podniosło jak najwyżej zapaloną świecę,a na piękną marynarkę polała się struga rozgrzanego wosku.Zamarłam.Ale co tam,myślę sobie.Wystarczy gorące żelazko i będzie po kłopocie!Jak pomyślałam tak zrobiłam Wieczorem nagrzałam żelazko,przyłożyłam do marynarki i..Nagle żelazko oblepiło się czarną mazią,a w marynarce powstała ogromna dziura.Ja o malo nie zemdlałam.Jak ja oddam garniturek?Cała we łzach pobiegłam do sąsiadki.Ta jak mnie zobaczyła w drzwiach zapłakaną zbladła.Jola-ktoś umarł?Dlaczego tak ryczysz?-spytała!Mmmarynarka,marynarka się spaliła-odpowiedziałam i pokazałam jej corpus delicti!Na to Magda roześmiała się i zaprosiła mnie na kawę.Jola ,czy Ty nie masz większego zmartwienia-spytała.Przecież to tylko ciuch!.Tak,tylko ciuch,a ja zrobiłam z tego tragedię narodową.Jednak od tej pory nigdy nie prasuję tkaniny bezpośrednio nie podkładając uprzednio na nią szmatki!

Odpowiedz
Hanka 18 listopada, 2011 - 2:13 pm

Historia prawdziwa z morałem:)

Świeżo i szczęśliwie zakochana udałam się z moim ideałem na weekendowy wyjazd na „full wypasie” nad polskie najpiękniejsze morze:)Chciałam pokazać się od jak najlepszej strony wiadomo pierwszy wspólny wyjazd.Wymarzony,wyśniony ukochany miał wygniecioną koszulkę znanej marki,którą nosiło pół polski.Chciał wyprasować ją na nasze wieczorne wyjśćie brzegiem morza:)poszedł do recepcji,zabrał żelazko i zabrał się do prasowania.Ja marząc aby moje „akcje” jeszcze bardziej wzrosły jak to kobieta zaproponowałam,że sama uprasuję ten „tiszercik”.Miałam dużo czasu,bo on poszedł się golić i wykąpać.Włączyłam więc hotelowe żelazko i zaczęłam walkę o „być ,albo nie być”:)W między czasie zadzwoniła najlepsza przyjaciółka i chcałam jej zdać relację i z dnia i z nocy:)Tak gadu ,gadu….jak to kobiety….:)
Nagle poczułam brzydki zapach….:(???
Złapałam się za głowę i o mało nie krzyknęłam:)
Sfajczyłam całą aplikację na koszulce i nadawała się ona już tylko co najwyżej do wytarcia podłogi!!!!
Jestem blondynką,ale główka zaczęła mi szybko pracować.Nie tak daleko od hotelu widziałam ów sklep w którym mogłabym kupić spalony „tiszercik”.Nie mówiąc ani słowa ,bo woda ciągle szumiała w łazience,wypaliłam jak strzała z hotelu i załatwiłam sprawę w 15 minut.W sklepie długo wachałam się nad dobrym odcieniem,ale jakoś się udało.Wróciłam prawie w ostatniej chwili:)
Cali szczęśliwi wyszliśmy nad morze:)Odetchnęłam z ulgą,ale adrealina była ogromna.A cała akcja to „majstersztyk”,bo facet nic nie skumał.Ba do dzisiaj jest ze mną,ale już jako mąż.Za koszulki już się nie zabieram ,zasłaniając się „alergią na parę”:)Dlatego przydało by mi się takie cacko dla mego „ślubnego”bo nasze stare prawie wyzionęło duszę.
Morał z tego taki,że lepiej niech każdy pilnuje swoich ubrań:)

Odpowiedz
Agata 18 listopada, 2011 - 4:00 pm

Mnie się przydarzyła niejedna katastrofa,
przez żelazko z duszą płonęła mi sofa.
Kiedyś na biwaku taka sprytna byłam,
że na mym żelazku jajka usmażyłam!
Niestety nic z tego dobrego nie wyszło,
z żelazka jajeczko skrobać później przyszło.
Kiedyś me żelazko za toster posłużyło,
jednak w całym domu nieźle nadymiło.
Innym razem tak się szybko szykowałam,
gorącym żelazkiem włosy prostowałam!
Jak można przewidzieć skutek opłakany,
włosy popalone, a na głowie rany!
Tak dziwnych pomysłów dziś już nie testuję,
żelazkiem po prostu ubrania prasuję!
Prośbę o wygraną składam więc pisemnie-
żelazko Philips Azur mądrzejsze ode mnie!

Odpowiedz
Olga 18 listopada, 2011 - 4:48 pm

Gdybym miała żelazko Philips Azur, nic by się nie stało, a w mojej szafie, jedwabne cudo nadal by wisiało. A było to rok temu, w czasie karnawału, na który wszyscy się szykują i swe wdzięki eksponują. Długo szukałam kreacji na ten dzień, bo chciałam, żeby to było coś modnego i naprawdę wyjątkowego. W końcu, zdecydowałam się na suknie jedwabną, bo w niej wyglądam na kobietę powabną. Ale, jak to bywa z tak delikatnym materiałem, trochę się pogniotła i postanowiłam ją wyprasować, aby fałdki wyprostować. W tym samym czasie, zadzwonił kurier na domofon, żebym była tak miła i mu drzwi otworzyła. Rozpromieniona- odebrałam przesyłkę,zamieniłam raptem dwa zdania i to było koniec mojego prasowania. Jedwabna suknia była zwęglona, a ja rozwścieczona. Zupełnie zapomniałam, zdjąć z niej żelazka i gotowa kraksa. Szybko musiałam poszukać innej sukienki, ktora nie była już tak wyjątkowa, ale najważniejsze, że była typowo karnawałowa. Jakie było zdziwienie koleżanek, jak mnie zobaczyły w innej sukience, a ja im wszystko opowiedziałam i potem się rozpłakałam. Gdybym wtedy miała żelazko Philips- Azuro, to nic by się nie stało i jedwabne cudo nadal w szafie by wisiało.

Odpowiedz
agabe 18 listopada, 2011 - 6:38 pm

Od jakiegoś czasu używamy w domu małego,turystycznego żelazka.I wiecie co? Jest lepsze od konkretnego stacjonarnego konkretnej marki które parę dni temu wysiadło.Jest to dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo zawsze inwestowałam w dobre żelazka a tu takie chuchro pożyczone od siostry daje sobie radę ze wszystkim; a jakie wygodne przy prasowaniu rękawów albo falbaneczek!A wracając do zadanego tematu to prasowanie nie ma dla mnie tajemnic, już jako dziesięciolatka prasowałam tacie koszule i całe sterty ubrań domowników.Najbardziej lubię z prac domowych właśnie przywracanie pogniecionym ciuchom ich właściwego kształtu; słucham wtedy muzyki albo oglądam TV.Pewnie jak każdemu od czasu do czasu,z pospiechu albo chwilowego zawieszenia myślenie zdarza się mi jakaś mała żelazkowa katastrofa: najbardziej utknęły mi w pamięci dwie.Jako szesnastolatka prasując spodnie przed pierwszą randką przejechałam sobie krawędzią żelazka po udzie sssss…. na samo wspomnienie robi mi się słabiej-randka była przez to trochę mniej udana,bo ból nogi nie pozwolił się mi z niej w pełni cieszyć, a druga miała poważniejsze konsekwencje,zostawiłam włączone żelazko i musiała przyjechać straż pożarna!Na szczęście nadpaliła się tylko deska do prasowania, trochę okopciły się ściany i podłoga. Od tej pory zanim wyjdę z domu pięć razy sprawdzam czy wszystko powyłączane-ale prasować nadal lubię.

Odpowiedz
zofia 18 listopada, 2011 - 7:33 pm

To była katastrofa nie tylko dla koszuli którą prasowałam ale i dla mojej ręki.Wybieraliśmy się z mężem na zabawę choinkową organizowaną przez firmę w której pracowałam. Jak to zwykle bywa przed wyjściem kobieta zawsze zauważy jakieś zagniecenia i tym razem było tak samo. Już po wizycie u fryzjera, umalowana i w genialnym nastroju włączyłam żelazko. Profilaktycznie żelazkiem pociągnęłam swoją sukienkę i wzięłam koszulę męża i stało się. Nastąpiło jakieś zwarcie , smuga ognia , która poparzyła mi rękę , strach i wielka rana na dłoni. Zamiast zabawy karetka , izba przyjęć i silny ból nie do zniesienia i ” zabawa trwała nie na jeden wieczór ale cały karnawał” .Przez kolejne lata idąc na zabawę choinkową mąż przypominał mi tamten dzień i prosił by nie prasować w ostatniej chwili przed wyjściem.

Odpowiedz
Magda 18 listopada, 2011 - 7:53 pm

Zdarzyło się to 3 lata temu, w dniu chrztu mojej pierworodnej córeczki. Kupiłam jej z tej okazji prześliczną różową sukieneczkę, w której zakochałam się od razu jak zobaczyłam ją na wieszaku. Ali było w niej ślicznie, więc jak na szpilkach czekałam na dzień chrzcin, żeby pochwalić się córcią całemu światu:) I wreszcie nadszedł ten dzień, wyciągnęłam sukieneczkę z pudełka – była idealna! Jednak nie wiem, co mnie podkusiło i postanowiłam ją uprasować. Włączyłam żelazko i przyłożyłam je do materiału, wtedy Alutka zapiszczała, więc rzuciłam się w jej kierunku. Jak się okazało, Ala piszczała, bo tatuś nie wytrzymał i wręczył jej przed uroczystością wielkiego białego misia. Wróciłam szczęśliwa, mając jeszcze przed oczami roześmianą buźkę dziecka. Moja radość nie trwała jednak długo, bo zobaczyłam piękną sukieneczkę, a w niej wielką parującą dziurę w kształcie żelazka. Katastrofa! Nogi się pode mną ugięły, ręce zaczęły drżeć a z oczu popłynęły łzy. Nie wiedziałam co robić, więc zrobiłam to co każda córka – zadzwoniłam z płaczem do swojej mamy i jej wszystko opowiedziałam, mając nadzieję na cud. I cud się zdarzył! Moja mama już po 20 minutach stała w drzwiach mojego mieszkania, trzymają w rękach ubranko w którym ja byłam chrzczona. Ala wyglądała w nim przepięknie, jak laleczka. Historia ta zakończyła się happy endem:) Jedna tylko rzecz mnie martwi, za miesiąc chrzest moje drugiej córci Wiki i muszę uprasować to samo ubranko. Na samą myśl o tym zalewają mnie poty:(

Odpowiedz
Aneta 18 listopada, 2011 - 8:10 pm

Największa katastrofa związana z prasowaniem? Spaliłam sobie studniówkowe majtki w dniu pierwszej matury pisemnej:D Nie wiem, co mi odbiło, żeby prasować siateczkowe majtki:D Widocznie opcja myślenia mi się wyłączyła;). Szkoda, że nie miałam żelazka Philips- Azuro, pomyślałoby za mnie:D PS. Dziurawe majtki nosiłam przez cały okres matur i przyniosły szczęście, aczkolwiek komfort użytkowania ( 😉 ) był skrajnie niski:)

Odpowiedz
Iwona 18 listopada, 2011 - 8:58 pm

Katastrofa związana z prasowaniem, zdarzyła mi się całkiem niedawno, około 2 tygodni temu. do dziś jestem wściekła na moje stare żelazko, wręcz nie mogę na nie patrzeć ze złości. Dlaczego? Otóż już wyjaśniam. Szukałam nowych firanek do salonu, nie miałam tam żadnych na zmianę, pomyślałam, że nie mogę ciągle prać i wieszać jednych i tych samych. Ileż ja się za nimi nachodziłam, ile stron w internecie naoglądałam. Aż w końcu znalazłam, piękne, wymarzone, delikatne firanki. Były cudowne! Były bielutkie, delikatniutkie jak mgiełka, wytłaczane w delikatne kwiatowe motywy i motyle. Już oczami wyobraźni widziałam jak pięknie będą się prezentować w moich oknach, jak będą wnosić odrobinę radosnego, wiosennego nastroju w nadchodzące zimne dni. Kosztowały mnie niemało ale co tam, nie co dzień kupujemy firanki. Trzeba było je jeszcze tylko przeprasować i voila! Więc czym prędzej włączyłam moje stare żelazko, które już nieraz robiło mi psikusa nie nagrzewając się lub wyłączając w trakcie prasowania. Nic jednak nie zapowiadało katastrofy. Wzięłam żelazko do ręki, dotknęłam nim mej firaneczki i…szlag! Materiał w czarodziejski sposób przykleił się do stopy żelazka, tworząc tym samym okropną dziurę 🙁 Jak się we mnie zagotowało, jak zaklęłam siarczyście! Mąż spojrzał z nad gazety i spokojnie powiedział: mówiłem już dawno, że trzeba kupić nowe żelazko. Mądry taki się znalazł! Patrzyłam na przemian moje nowe firanki i na okno. Co ja teraz powieszę? Mąż stwierdził, że najwyżej je skrócę i będzie ok. Niby tak ale to już nie będą wtedy moje wymarzone firanki…Nie stało by się tak gdybym miała żelazko Philipsa Perfect Care, one już by się zatroszczyły odpowiednio o ozdobę mego okna.

Odpowiedz
Anna 18 listopada, 2011 - 10:28 pm

Dorabiałam przez pewien okres za granicą i jednego dnia pomagałam pewnej Pani w pracy, która zajmowała się sprzątaniem mieszkań/domków. W jednym mieszkaniu bardzo bogatych ludzi musiałam wyprasować klika ubrań. To dla mnie już był koszmar, a okazał się jeszcze większym, gdy wśród ubrań znalazły się męskie koszule. Jedną z tych koszul, bardzo dobrej marki, koloru białego po prostu przypaliłam…na rękawie. Nie było to bardzo widoczne, więc zawiesiłam na wieszak, schowałam do szafy i już nigdy się tam nie pojawiłam. Gdyby używali żelazka Philips Azur GC 4870 tamten dzień nie musiałby być tak stresujący dla mnie a i pewnie bym kilka razy jeszcze u nich popracowała no i nie miałabym traumatycznych wspomnień związanych z prasowaniem:)

Odpowiedz
aneta 18 listopada, 2011 - 10:57 pm

Gdy się jest młodą mężatką, to o wypadek przy pracy nie łatwo. Przed świętami dużo pracy, tu bawełna, tam satyna, bluzki, spodnie ….i smutna moja mina. To wszystko trudne do wykonania, gdy bez dobrego, prasującego sprzętu zostaje w mieszkaniu żona sama. Nigdy nie wiadomo czy to jedwab czy tworzywo sztuczne…. i te firany…..one są SYNTETYCZNE!;( To była klęska w moim małżeńskim żywocie…. „stała się” wielka dziura w pięknej firanie- przy świątecznej robocie. A mogło być tak pięknie i wytwornie….gdybym wtedy miała nowe żelazko Philipsa… bezspornie!

Odpowiedz
Lolima 18 listopada, 2011 - 11:20 pm

Była godzina 2 może 3 w nocy 18 styczeń lat tamu niewiele… Rano wielki dzień – ślub. A ja nie mogłam spać. Więc postanowiłam, ze wypracuję koszulę przyszłemu mężowi, żeby rano zaoszczędzić trochę czasu. Naprawdę do dziś nie wiem jak to się stało. Efektu największej katastrofy związanej z prasowaniem możecie się łatwo domyślić… Oczywiście przypaliłam – całe szczęście na rękawie. I zlałam się Łazami. Niestety nie było możliwości rano kupić drugiej. I tym sposobem mój mąż wyglądał na własnym ślubie naprawdę wyjątkowo! Kiedy podczas zabawy ściągną garnitur – zatoczył rękawy i bawił się do rana… Nie przyszło nam do głowy, że warto by zakupić dwie 😉

Odpowiedz
Marek 18 listopada, 2011 - 11:50 pm

Dzień matury zapamiętam na długo.

Dzień przed oczywiście przygotowania,powtórki,itp,doszedł stres problemy zasnięciem i stało się…zaspałem.

Obudziłem się,kilkanaście minut przed egzaminem w wielkim szoku.Szybki prysznic,szykowanie się i ubranie się w galowy strój.Wszystko było ok.do czasu,gdy zobaczyłem koszulę która wyglądała strasznie.Szybki bieg po żelazko,decha,prąd i myślę że dam radę..Do czasu gdy nie zadzwonił kumpel pytaniem gdzie jestem?? To już było kilka minut przed egzaminem,(na szczęście szkoła było blisko) noi z pośpiechu zostawiłem żelazko na koszuli.Na efekt nie trzeba było długo czekać.Dramatyczną rozmowę przerwał nie przyjemny zapach unoszący się nad moim nosem.Patrze,a tam koszula się zaczyna palić!!! Masakra!! szybki bieg po wode i mini pożar ugaszony! Następny problem to koszula,oczywiście biała.Z wypalonym żelazkiem słabo bym się prezentował na ustnej maturze z języka polskiego.Parę sekund i szybki bieg do znajomego sąsiada po koszule.Udało się zdążyłęm i 95 % z matury 🙂

Żelazko do dziś trzymam na pamiątkę :]

Odpowiedz
Dominika 19 listopada, 2011 - 1:10 am

Chyba najgorszym koszmarem każdej kobiety podczas prasowania są mankiety i kanciki. Jakiś czas temu prasowałam mojemu narzeczonemu spodnie ponieważ w szkole mieli tańczyć poloneza, a że przypomniałam sobie o tym w ostatniej chwili starałam się robić to dosyć szybko i precyzyjnie, jak się okazało rano, kiedy to mój ukochany założył na siebie owe ubranie kanty przy spodniach znajdowały się ok. 20-40 cm od środka , a na dodatek szły lekko na ukos. Kamil wyglądał tragicznie i od tej pory nie pozwala mi już prasować niczego z kantem.

Odpowiedz
Karolina 19 listopada, 2011 - 7:25 am

Mama zadzwoniła do mnie z wiadomością, że mogę zabrać już swoje solidne siatki na zakupy, a przy okazji sprawdzić, co stało się z jedną z nich. Pod mamy nieobecność przyjechałam do niej. Wyprasowane, materiałowe siatki leżały na desce do prasowania, ułożone w zgrabną kosteczkę. Za wyjątkiem jednej siatki… . Kształt miała zniekształcony a niektóre miejsca rozciągnięte, niemal dziurawe. Nadruk na niej odbity, znacznie stracił na walorach estetycznych. Zerknęłam na żelazko. Jego płyta do prasowania, pokryta była czarnymi, drobnymi, klejącymi elementami z nadruku. Drapałam paznokciami, jednak nie schodziło. Namoczyłam wacik w acetonie, przeciągnęłam nim po płycie żelazka, jednak owe czarne elementy zlały się w brunatne, gumowe tło. Cóż zrobić, zastanawiałam się nerwowo. Drapałam zabrudzenia nożem, kiedy do mieszkania weszła mama. Od progu krzyczała:
– co ty robisz?, porysujesz całe żelazko!
– chciałam pomóc, w końcu przez moje siatki do tego doszło, tłumaczyłam.
Zdenerwowana mama, trochę już spokojniej odrzekła:
– na tegoroczne święta przekaż Świętemu Mikołajowi, że znów potrzebuję nowe żelazko, po czym łagodnie uśmiechnęła się.
Z ulgą przytaknęłam, choć przypomniałam wówczas sobie, że owe żelazko podarowałam jej na ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia. W tym roku, Mikołaj będzie się zatem musiał zdublować :-).
Pozdrawiam i życzę wszystkiego, co najlepsze w nadchodzących świętach.

Odpowiedz
aga 19 listopada, 2011 - 4:55 pm

Autorem katastrofy żelazkowej w moim domu był mój syn, wówczas trzyletni szkudnik, ciekawski, szybki i oczywiście nieprzewidywalny. W momencie kiedy ja prasowałam jego ubranka dziecko ciekawe absolutnie wszystkiego zaczęło się wspinać po desce do prasowania między kablem od żelazka, moimi nogami i stertą ubrań jeszcze nie uprasowanych. W jednej chwili deska zaczęła kiwać się na boki, ubranka z niej pospadały a żelazko jakby przypomniało sobie o przyciąganiu ziemskim zaczęło spadać wprost na moje dziecko. Instynktownie złapałam je nim … ( nawet nie chce myśleć co by było )zatrzymując na swoim brzuchu. Fakt, ze miałam krótka koszulkę nie pomagał, gdyż brzuch został poparzony a obok pamiątki po wycięciu wyrostka robaczkowego kilkanaście lat temu pojawiła się kolejna rysa, niestety po gorącym żelazku. Szczęście w nieszczęściu jak to mówią, dziecko uratowane,nerwy sięgają zenitu a sterta ubrań musi poczekać, aż smyk pójdzie spać bo nauczona tym doświadczeniem wiem, że moje domowe obowiązki i bawiące się nieopodal dziecko nie idą w parze.

Odpowiedz
Magda 19 listopada, 2011 - 5:53 pm

Moja największa katastrofa związana z prasowaniem?
Miała miejsce wtedy, kiedy chciałam tylko dobrze wyglądać.. Tak po prostu. W tym celu zaczęłam prasować swoją małą czarną (o której już nie powiem, że kupiłam ją z wielkim trudem, bo nie mogłam znaleźć tej idealnej) i wtedy.. ON. Zepsuł wszystko. ON. Kamień. Wydobywający się z żelazka kamień 'oprószył’ całą moją małą czarną. Oczywiście, tamtego dnia miałam już 'po humorze’. Do tego, z tamtym żelazkiem męczę się do dziś. Ale nie prasuję nim już czarnych rzeczy, o nie! Czekają na Azura!:)

Odpowiedz
sylwia 19 listopada, 2011 - 8:47 pm

Nie, niczego nie spaliłam i nie poparzyłam się, ale … do dnia dzisiejszego pamiętam porażenie prądem:/ A tamto żelazko miało być niezawodne, ehhh….

Odpowiedz
Anna 19 listopada, 2011 - 11:51 pm

Moja przygoda żelazkiem małym pożarem.
Prasowałam ubrania gdy zadzwonił telefon i oczywiście musiałam położyć żelazko tak aby po jakimś czasie wszystko zaczęło się palić. Na szczęście spaliły się tylko zasłony, moja nowa bluzka. Nauczka na całe życie

Odpowiedz
Kasia 20 listopada, 2011 - 11:02 am

Kilka lat temu wybierałam się na ważną rozmowę kwalifikacyjną, w związku z czym zależało mi na starannym wyglądzie. Niestety moje żelazko poległo w walce z zagniecieniami. Próbowałam różnymi sposobami – na mokro, na sucho, nawet ryzykownie podkręciłam nieco temperaturę, jednak moje żelazko kompletnie odmówiło współpracy. O ile na desce do prasowania jeszcze jakoś to wyglądało, tak po założeniu bluzki na siebie widać było kilka wyraźnych „zmarszczek”. W związku z tym, że miałam już mało czasu, a zagniecień nie było dużo, postanowiłam delikatnie je „doprasować” w pionie, na sobie. I to była moja najgłupsza decyzja, bo rozgrzane długą pracą żelazko momentalnie przyprawiło mnie o dość duże oparzenie na brzuchu, koszulę pozostawiając jednak bez zmian. Przez całą rozmowę z pracodawcą skupiałam się tylko na tym, jak bardzo mnie boli i kiedy wreszcie będę mogła przyłożyć do brzucha coś zimnego.
Pracy oczywiście nie dostałam, zyskałam za to cenne doświadczenie na przyszłość – w walce o nienaganny wygląd należy zdać się na najlepszych fachowców i najnowocześniejsze technologie, dlatego też próby zaoszczędzenia mogą szybko obrócić się przeciwko nam :).

Odpowiedz
Maria 20 listopada, 2011 - 2:20 pm

Miałam najsłodszego chomiczka świata, a w zasadzie chomiczyce – Kiłę! Był to Chomik Panda – czyli najmniejszy rodzaj chomiczków. Więc wyjście z klatki nie było dla niej żadnym problemem, przeciskała się między szczebelkami i goniła sobie po wszystkich zakamarkach w domu, zawsze wracała do swojego domku, więc gdy pewnego dnia zauważyłam, że jej nie ma wcale się tym nie przejęłam. Moje stare poczciwe żelazko miało urwany ten dozownik do którego wlewa się wodę, ale nie myślałam nawet o kupnie nowego, bo przecież działało, z dziurą, bo z dziurą, ale działało… Pewnego pięknego dnia (chociaż w sumie nie był taki piękny, bo padało wtedy, no ale lepiej brzmi) jak zwykle w pośpiechu szykowałam się do szkoły, włączyłam żelazko, żeby się rozgrzało, a sama poszłam się malować, gdy przyszłam z bluzką do prasowania coś dziwnie śmierdziało… podnoszę żelazko, ale nic się nie przypaliło, patrze do środka, a tam… ugotowany chomik
Było to pół roku temu, a ja ciągle o tym myślę i od tamtej pory nie mam ani żelazka, ani chomika… Nikomu nigdy o tym nie mówiłam, bo boję się, że mnie będą obwiniać, że jej nie dopilnowałam, ale kto by pomyślał, że chomik może być w żelazku…

Odpowiedz
Aneta 20 listopada, 2011 - 7:14 pm

Moja niezapomniana niezbyt miła przygoda z żelazkiem miała miejsce dzień przed najważniejszym wydarzeniem – ślubem. Jakieś dwa tygodnie wcześniej odebrałam suknię ślubną z salonu – aby się nie zakurzyła, czekała na swój moment w pokrowcu, dość ciasnym. Dzień przed ślubem postanowiłam ją jeszcze raz dokładnie obejrzeć, przymierzyć itp. Okazało się, ze jest strasznie pomięta, więc zaczęłam ją prasować. I tu muszę dodać, ze prasowanie nigdy nie było moim ulubionym zajęciem i nie przyłożyłam się do niego. Tak się zamyśliłam natomiast, rozmarzyłam, że…. jak się spostrzegłam ujrzałam wypaloną dziurę na przodzie spódnicy. Nijak nie dało się jej ukryć, ani zaszyć, ani chociaż zatuszować. Do ślubu poszłam w sukience, którą kupiłam na 2 dzień wesela, a moja wymarzona, szyta 3 miesiące suknia ślubna po kilku latach została przerobiona na sukieneczkę do chrztu dla córeczki. I nigdy więcej już nie myślałam o czymś innym podczas prasowania, zawsze skupiam się maksymalnie na zajęciu, które wykonuję.

Odpowiedz
kasia g-l 20 listopada, 2011 - 8:02 pm

Krótko i na temat mój tata dzień przed moim ślubem znalazł na swoim garniturze malutka niewidoczna prawie niby-plamkę:) zaprał więc kawałek marynarki a co trzeba zrobić aby szybko coś wysuszyć? zaprasować ale zeby nie przypalic drogiego markowego garnituru trzeba podłożyc sciereczkę…. tyle że mój tata użyl do tego ścierki w niebieska kratke heheh efekt? gustowna wstawka w kratkę, wściekła mama i w protfelu pusto po zakupie nowego garnituru.

Odpowiedz
Sabina 20 listopada, 2011 - 8:21 pm

W latach siedemdziesiatych jako świeżoupieczona osiemnastolatka uwielbialam fajne cichy.Lato tego roku było bardzo łaskawe więc
ciągle nosiłam mój ulubiony komplecik, spódniczkę i kusą bluzeczkę przkrywającą tylko to co niezbędne.Starsi żartowali ,że to z powodu braku materiałów ,małolaty zazdrośnie spogladały na mój strój,więc nosiłam go bardzo często.Prałam, prasowałam ,zkładalam ,ale prasowanie to był istny koszmar ,bo komplecik był jak przystało na tamte czasy z płócienka.Pewnego dnia wylewając siódme poty próbowałam doprasować moje cudo,byłam już przekonana że wszystko ok założyłam i wtedy okazało się ,że niezbędne jest tz. doprasowanie,niestety czas naglił,postanowiłam więc dokończyć dzieła bez zdejmowania bluzeczki.
Obrócilam żelazko szpicem w dół , w celu wyprasowania większego obszaru,za jednym pociągnieńciem miało być po sprawie.Niestety ze względu na „nierówności” terenu w tych okolicach żelazko dziwnie podskoczyło, przyspieszyło i zanim się zorientowalam zatrzymalo się na wolnej przestrzeni pomiędzy bluzką i spódniczką pozostawiąjąc kawałek swego odbicia na moim pięknym brzuszku.Brzydki czerwony ślad i ból zmusiły mnie do rezygnacji z noszenia mojej ukochanej kiecki, a niechęć do prasowania przeszła mi dopiero gdy „zdobylam „pierwsze parowe żelazko.

Odpowiedz
klaudia 20 listopada, 2011 - 8:24 pm

Byla to bardzo smutna historia w moim życiu.
Był to dzień pierwszej komunii mojej siostry , przed wyjazdem do kościoła zostawiliśmy włączone żelazko na desce do prasowania. Gdy wróciliśmy pokój był pełen dymu , żelazko przepaliło materiał na desce. Moja mama uznała to za zły znak. A najsmutniejsze jest to , że za dwa lata moja siostra ciężko zachorowała i…

Odpowiedz
mariola 20 listopada, 2011 - 10:54 pm

mam z żelazkiem jedną przygodę złą ale dla siebie zachowam ją.

Odpowiedz
Elżbieta 20 listopada, 2011 - 11:30 pm

Wysłałam ostatnio męża do sklepu RTV Euro AGD, by kupił swój upragniony telewizor i „zwykłe” żelazko-wszystko w świątecznej promocji,płatność w 40 ratach. Wrócił z telewizorem, o żelazku zapomniał. Para ze mnie buchnęła pod ciśnieniem, gdy dowiedziałam się, że jest już za późno na dopisanie go do kredytu! Katastrofa trwa, nadal nie mam czym prasować!

Odpowiedz
gusia 21 listopada, 2011 - 9:22 am

Kilka lat temu, pewnej przepięknej, słonecznej sobotę, moja młodsza siostra brała ślub. Wraz z mamą i moją starszą siostrą, starałyśmy się ją tego dnia uszczęśliwiać i pomagać na każdym kroku. Przyszła panna młoda przypominała bowiem kłębek nerwów. Lampka szampana, jazz płynący z każdego zakamarka nasłonecznionego domu, świeże winogrona, czekoladowe fondue. Okazało się nawet, że stylista fryzur, sprawdza się doskonale w roli terapeuty, a makijażystka mogłaby zostać solistką opery. Ten dzień po prostu musiał być idealny. Miał być ucieleśnieniem snów małej dziewczynki, która dziś stanie się panną młodą.
Suknia ślubna w kolorze ecru, skromna i klasyczna z długim, koronkowym trenem wisiała od rana w garderobie. Moja suknia, suknia mamy i starszej siostry – wszystkie eleganckie w pastelowych kolorach również czekały na swoją kolej. Została tylko jedna. Suknia mojej ukochanej, dwuletniej siostrzenicy. Córeczka mojej starszej właśnie wybierała się na swój pierwszy ślub w życiu. Z tej okazji kilka tygodni wcześniej będąc na babskich zakupach, kupiłyśmy dla naszej młodej damy, piękną, różową (a jakże!) sukienkę z milionem białych falbanek. Wyglądała w niej ślicznie i czuła się w niej jak mała księżniczka. To było widać, gdy patrzyła się w lustro i udawała, że maluje usta niewidzialną szminką a policzki muska niewidzialnym pędzlem, z którego opadają opruszki niewidzialnego różu do policzków! Mała księżniczka w dzień ślubu swojej cioci, miała ważne zadanie. Niosła obrączki ślubne w kościele, tuż przed parą młodą podążającą do ślubnego kobierca.
Wszystko miało być tak pięknie….aż tu nagle… Milion falbanek na sukience mojej małej siostrzenicy wymagały wyprasowania przed nałożeniem jej w tak ważnym dniu. Tego zadania podjęłam się ja, ponieważ mama i starsza siostra lepiej sprawdzały się w roli asystentów panny młodej. Bałam się okrutnie dotykać gorącym żelazkiem tak delikatnych niczym mgiełki, falbanek. Żelazko moich rodziców pamiętało bowiem jeszcze czasy ich ślubu, przypuszczam, że stanowiło ono, obok miksera i porcelanowej zastawy, prezent ślubny. Odrobinę zadrapane, odrobinę za ciężkie wyglądało tego dnia w moich oczach, niczym traktor, do którego mam wsiąść nie posiadając prawa jazdy! Niestety, czas upływał i nie chcąc sprawiać kłopotu, wzięłam je do ręki… Pierwsze falbanki, poszły gładko, być może dlatego, że wyprasowałam je zimnym żelazkiem, tak bardzo bałam się uszkodzić kreację! Potem żelazko robiło się coraz cieplejsze, a falbanek robiło się jakby coraz więcej! Czułam, że za każdym razem gdy przesuwam żelazkiem po sukience, ogarniał mnie zimny dreszcz. Czas uciekał, a sukienka musiała być piękna. Czułam, jak gorąca para unosi się w powietrzu i dotyka mojego czoła. Atmosfera robiła się gorąca! W pewnym momencie poczułam do tego nieprzyjemny zapach spalonego obiadu… Nie, to nie był obiad! Uniosłam żelazko i mym oczom ukazała się wypalona dziura w kreacji mojej małej siostrzenicy! Byłam zrozpaczona! Chciałam płakać i krzyczeć, ale wiedziałam, że muszę zachować zimną krew. Księżniczką tego dnia była moja młodsza siostra, a małą księżniczką – moja siostrzenica. Obie miały być tego dnia spokojne i szczęśliwe. Pobiegłam szybko do wielkiego kufra, w którym gromadzone są wszelkie ozdoby do włosów, spinki, kolczyki, naszyjniki, broszki. Znalazłam tam niedużą broszkę w kształcie różyczki w kolorze ecru, której listki wykonane były z delikatnego materiału idealnie pasującego do sukienki. Do tego szybkim ruchem igła, nić i w mgnieniu oka różyczka znalazła się na ramieniu sukienki. Maleńka siostrzenica wyglądała przepięknie. Mimo, że róża która „właśnie wyrosła jej na ramieniu” była dodatkiem dodającym małej księżniczce uroku, wolałabym, żeby sukienka była w całości, bez wypalonej dziury, różana broszka leżała w kufrze czekając na swoją kolej a ja, zamiast szybkiego kursu szycia mogłabym upajać się chwilą.

Odpowiedz
Małgorzata 21 listopada, 2011 - 10:00 am

Na studiach, kiedy modne było prostowanie włosów, a w akademiku nikt nie miał fachowej prostownicy, żelazko służyło mnie i moim koleżankom do prostowania włosów. Jak to wyglądało? Na stole kładło się prześcieradło i jedna z dziewczyn siadała głową przy krawędzi stołu kładąc swoje włosy na prześcieradle. Druga, która jej asystowała i dokonywała całego zabiegu rozczesywała włosy i skrupulatnie je prasowała. Całe nieszczęście tej sytuacji polegało na niewiarygodnym niszczeniu włosów 🙂

A ponieważ jestem świeżą mężatką i spodziewam się dziecka żelazko parowe Philips Azur GC 4870 będzie idealnie asystować mi przy prasowaniu mężowych koszul i ciuszków dla mojego Maleństwa.

Odpowiedz
IZA 21 listopada, 2011 - 11:54 am

MOJA NAJWIĘKSZA TRAGEDIA ZWIĄZANA Z PRASOWANIEM MIAŁAM MIEJSCE JUŻ DOŚĆ DAWNO TEMU. TRAGEDIA TA SKŁADA SIĘ Z DWÓCH TRAGEDII- MOJEJ I MOICH RODZICÓW, JEDNAKŻE JAK SIĘ PÓŹNIEJ OKAZAŁO MI POMOGŁO W EDUKACJI ;). ZAWSZE NAŚLADOWAŁAM MOJĄ MAMĘ WE WSZYSTKIM CO SIĘ TYLKO DAŁO, WIĘC I W PRASOWANIU RÓWNIEŻ. I TAK PEWNEGO DNIA PRASUJĄC (A MIAŁAM OKOŁO LAT 8-9) ŻELAZKIEM OPARZYŁAM SOBIE LEWĄ DŁOŃ. TAK SIĘ PRZERAZIŁAM I TAK MNIE TO BOLAŁO, ŻE WYPADŁO MI ONO Z RĄK I SPADŁO NA PODŁOGĘ. ZROBIŁO PRZY TYM DOŚĆ POKAŹNĄ DZIURĘ. NIESTETY TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ RODZICE „POŁOŻYLI” NOWE PANELE ;(. JA JAKO IŻ BYŁAM DZIECKIEM PRZERAŻONA TYM, ŻE ZESZŁA MI SKÓRA NIE ZAUWAŻYŁAM KSZTAŁTU MOJEJ BLIZNY. ŻELAZKO „NAZNACZYŁO” MNIE TRÓJKĄTEM Z TWIERDZENIA TALESA. CO OCZYWIŚCIE UŁATWIŁO MI ZROZUMIENIE I ZAPAMIĘTANIE WZORÓW MATEMATYCZNYCH. 😉

Odpowiedz
Aleksandra 21 listopada, 2011 - 1:02 pm

Przyznam, że do prasowania nigdy nie miałam ręki i gdy mogłam to go unikałam. Od dwóch i pół miesiąca jestem jednak mamą i niestety z żelazkiem musiałam się zaprzyjaźnić. Tyle, że ta przyjaźń jakoś nie bardzo nam wychodzi… Katastrofy może i nie było, ale jednak zrobiło mi się głupio… Sterta ubranek dla synka, pokarbowane po praniu tetrówki i piękne, nowe powłoczki na pościel -z satynowymi wstążeczkami, no cudo! Cudo było dopóki nie zaczęłam prasować, jednocześnie gadając do maluszka i co chwila na niego spoglądając, a satynowe wstawki centralnie na środku kołderki cale się jakby potopiły, pokurczyły, porobiły się małe dziurki. Myślałam, że się popłaczę, tak mi było szkoda! Ale, jako, że jestem sentymentalna i stwierdziłam, że poszewki nie wyrzucę, powlokłam ją na kołderkę. I tego dnia do domu przyszła położna środowiskowa. Gdy wyjmowała synka z kołyski nic nie powiedziała, ale ja myślałam, ze spalę się ze wstydu. Wiadomo, ze każda mam chce, szczególnie przy pierwszym dziecku, by wszystko było idealne, piękne, ładniutkie. A tu taki wstyd… Być może z żelazkiem Philips Azur GC 4870 nie miałabym takich problemów, ciągłe ustawianie temperatury przy każdym niemal ubranku (a to wstążeczka, a to nadruk, a to delikatny materiał…) nie byłoby konieczne, a poszewki czy ręczniki mogłabym odkazić samą tylko parą 🙂

Odpowiedz
KATARZYNA 21 listopada, 2011 - 1:46 pm

Lubię prasować… Zapach prania, pary, ciepło żelazka wprawia mnie w dobry nastrój i dodaje energii. Z reguły podczas prasowania słucham radia, podśpiewuje pod nosem i kręcę bioderkami by spalić dodatkowe kalorie. Czasami ponosi mnie przy desce do prasownia i wykonuję wymyślne i seksowne wygibasy śpiewając do żelazka i wijąc się wokół kabla. Oczywiście robię to wszystko gdy jestem w domu sama. Pewnego jesiennego wieczoru prasowałam jak zwykle śpiewając a wręcz wyjąc piosenkę Quinn ” I was born to love you”, żelazko rozgrzane do czerwoności, ja rozgrzana do nie przytomności! Nie zauważyłam, że podłoga z paneli wokół deski do prasowania jest lekko wilgotna od zwilżania prania. Pośliznęłam się, fiknęłam koziołka zahaczając o deskę do prasowania. Poobijałam sobie konkretnie wiadome części ciała. O zgrozo! żelazko wylądowało na moim nowym, cudownym dywanie i to oczywiście pechowo rozgrzanym spodem do dołu! Zanim doczłapałam obolała do żelazka poczułam swąd spalonego rudo-czerwonego dywanu. Wypalona dziura straszy do dzisiaj a ja powściągam swoje taneczne ekspresje podczas prasowania 🙂 Ech.. gdybym miała żelazko Philips Perfect Care dywan by ocalał a ja mogłabym nadal spontanicznie szaleć przy desce do prasowania!

Odpowiedz
Justyna 21 listopada, 2011 - 2:27 pm

Katastrofa….
To mało powiedziane..
Wszystko zapowiadało się pięknie, ładnie
Zbliżał się dzień naszego ślubu
Ze względu na to, że mieszkamy razem moją rolą było wyprasowanie mojemu przyszłemu mężowi białej , eleganckiej koszuli ślubnej..
Ponieważ w piątek nie miałam czasu , doszłam do wniosku, że koszulę wyprasuję rano, wstanę wcześniej i na spokojnie bez stresu , wypoczęta, zabiorę się za owe prasowanie
Podłączyłam żelazko , które nigdy dotąd mnie nie zawiodło, rozłożyłam deskę, położyłam koszulę i zaczęłam prasowanie.
Niestety w międzyczasie przyjechała umówiona fryzjerka, a że mąż akurat brał prysznic poszłam jej otworzyć , postawiłam żelazko w pionie i poszłam do drzwi. Gdy wróciłam, nie wierzyłam własnym oczom ,moje wysłużone żelazko po prostu się wywróciło i spadło prosto na koszulę, robiąc w niej dziurę . W tym samym momencie mąż wyszedł z łazienki i stając obok mnie popatrzył się na swoją nie ładną już ślubną koszulę. Staliśmy tak chyba z 10 minut w milczeniu , w bez ruchu. W końcu popatrzyliśmy się na siebie i wybuchnęliśmy niewyobrażalnym śmiechem…Pani, która przyszła mnie czesać aż wpadła do nas do sypialni i patrząc to na nas to na koszule, trochę osłupiała ale także zaczęła się śmiać.. Mąż szybko ubrał dresy wsiadł w auto i pojechał po nową . Jednak był to niepotrzebny kolejny wydatek . A ja wiem, że gdybym miała żelazko Philips Perfect Care , takiej sytuacji by nie było. Na pewno żelazko Philips Perfect Care jest stabilne i samo by się nie przewróciło a jeżeli nawet to w tak krótkim czasie nie zrobiłoby dziury w materiale gdyż dzięki optymalnej temperaturze jest bezpieczne dla wszystkich tkanin. Ślub i wesele udały się a my mamy trochę śmiechu wspominając tamten feralny poranek 🙂

Odpowiedz
ivanka 21 listopada, 2011 - 3:57 pm

Chcę tylko,żebyś wiedziała, że najgorszą na świecie czynnością jest dla mnie prasowanie aaaaaaaa!!!
Nic nie napawa mnie takim wstrętem, na prawdę! Pocę się,kiedy muszę to robić!
Nie wiem, być może ciężkie żelazka, którymi musiałam prasować pieluchy mojej młodszej siostry miały wielki wpływ na to,że zawsze mam problem… a to z wyborem żelazka a później ze wszystkim co wiąże się od początku do końca z wykonywanymi czynnościami przy użyciu żelazka…
Nawet teraz,kiedy o tym pisze mam gęsia skórkę brrrrr
Na szczęście mam sporo rzeczy, których nie trzeba prasować, ale niestety czasem bez żelazka się nie obejdzie,np. koszule mojego nastoletniego syna, albo firanki – są śliczne, ale wygniecione tracą swój urok:(
Marzeeeeeee, żeby ta czynność nie sprawiała mi więcej problemów i żeby żelazko było moim „przyjacielem”
Kiedy przypadkiem wpadłam na ta stronę,coś mnie tknęło… bardzo spontanicznie napisałam, to co właśnie przeczytałaś…(pewnie odczówasz emocje?)
kurde! pomyślałam sobie, że może PHILIPS PERFECT CARE pomoże przełamać to co we mnie siedzi – aversje do prasowania.
Pozdrawiam wszystkich lubiacych i nielubiących 😉

Odpowiedz
Asia 21 listopada, 2011 - 7:25 pm

Dawno dawno temu kiedy to jeszcze obowiązkowo nosiło się fartuszki w szkole …
Mama wyszła na zakupy i powiedziała że jak wróci to wyprasuje mi fartuszek i wyprawi mnie do szkoły. Czas mijał a jej nie było więc postanowiłam sama się wyprawić do szkoły!!!
Skończyło się tak że wypaliłam mega dziurę w fartuszku oczywiście reszta fartucha została na żelazku i ja w desperacji wrzuciłam żelazko do wanny z wodą bo chciałam je umyć (zmyć dowody rzeczowe)
Oj dostało mi się ….

Odpowiedz
Magdalena 21 listopada, 2011 - 10:15 pm

Historia krótka ale bolesna…..kiedyś żelazko upadło na mojego przechodzącego psa który strącił je z deski do prasowania ciągnąc za kabel. Biedny psiak wylądował o weterynarza z poparzoną skóra… Czy wasze żelazko i magiczna regulacja temperatury zapobiega takim sytuacjom? Oby bo na razie ja i mój pies mamy traume…

Odpowiedz
Monika 21 listopada, 2011 - 10:31 pm

Moją największą katastrofą związaną z prasowaniem był w dniu ślubu mojej siostry. Wiadomo , że w takim dniu jest zawsze duże zamieszanie, moja siostra jest straszną perfekcjonistką i wszystko musi być zawsze idealne, dopięte na ostatni guzik. Podczas zakładania sukni ślubnej babcia powiedziała do mojej siostry ” Zuziu ta suknia jest cała wymiętolona” (mimo,że ja nie widziałam ani jednego zagniecenia). Zuzia wpadła w szał, jak ona się pokaże na własnym ślubie w wygniecionej sukience, przecież to wszystko wyjdzie na zdjęciach. Więc mama, żeby ją uspokoić włączyła żelazko i zaczeła prasować suknie Zuzki. Niestety zadzwonił nieszczęsny dzwonek do drzwi i mamusia wręczyła mi w dłoń żelazko mówiąc ” prasuj i nie spal ” . Zaczełam prasować , właściwie to już kończyłam prasowanie. Z niecierpliwością czekałam na swojego chłopaka, który miał być godzinę temu a do tej pory go nie było. Prasowałam, prasowałam i prasowałam aż w końcu przyszedł mi sms . Pomyślałam,że to z pewnością mój chłopak napisał ,że już jest i żebym już wychodziła. Odstawiłam żelazko ( przynajmniej wydawało mi się,że je odstawiłam ) i poszłam do łazienki po telefon. Jak się okazało żelazko owszem przestawiłam , ale na drugi bok sukienki ;/ Niestety wypaliłam dziurę w sukni ślubnej swojej siostry. Zuzia kiedy to zobaczyła wpadła w szał, ja nie wiedziałam co mam robić, babcia krzyczała na mamę ,że dała mi żelazko, mama na mnie ,że mówiła żebym nie spaliła , a Zuzia siedziała i płakała. To była najgorsza rzecz w moim życiu nie tylko związana z żelazkiem , ale przez to że zepsułam ślub swojej siostrze ;/ Do tej pory mi tego nie wybaczyła. Jak wygram to dam jej w przeprosiny żelazko ;D

Odpowiedz
Lidia 22 listopada, 2011 - 10:57 am

To była istna katasrtofa!Moja córka wychodział za mąż.W domu panował rumor i wszecgogarniający stres.Chcąc się odstresowac poszłam wyprasowac juz wcześniej i tak uprasowaną bluzkę,którą miałam założyc na imprezę.Prasowanie zawsze mnie uspokajało więc dlatego wpadłam na ten pomysł.I tak jak zawsze prasowanie to dla mnie byłka z masłem i niezła zabawa tak teraz źle zantawiłam temperaturę.Przyłożyłam stopę żelazka do bluzki i poczułam swąd.W pierwszej chwili nie wiedziałam co sie stalo ale potem zobaczyłam jak moja nowa,piękna bluzka,którą po raz kolejny prasowałam zaczeła się topic i przywarła do stopki zelazka.Nie wiedziałam czy śmiac się czy płakac ale musiałam zblednąc bo gdy mąż wszedł zapytał czt dobrze się czuję.No cóż ,nie czułam się dobrze.Stres podwoił się bo nie dośc że straciłam bluzkę i w perspektywie miałam iśc albo w samym staniku albo w starej bluzce to na domiar złego pożegnałam się z żelazkiem.Wesele udało się ale ja wyglądałabym piękniej w nowej bluzce gdybym miała żelazko Philips Perfect Care

Odpowiedz
Magda 22 listopada, 2011 - 1:42 pm

Teraz wspominam tę historię z uśmiechem, ale wtedy naprawdę nie było mi do śmiechu. Rzezcz miała miejsce za górami, za lasami, a do tego lata świetlne temu 😉 Jako rozpieszczona nastolatka nieczęsto miałam okazję prasować, wyręczana przez kochaną Mamę.. Kiedy już przyszło mi wykonać tę niezwykle skomplikowaną (dla po prostu głupiutkiej 15stolatki) czynność – na długi czas żelazko stało się moim wrogiem nr ! Przechodząc do sedna – byłam już spóźniona na 16ste urodziny przyjaciółki, gdy zakładając bluzkę mojej uwadze nie mogło umknąć to, że ma ona paskudne zagniecenia! Niewiele myśląc odpaliłam żelazko, bluzkę starannie rozłożyłam na… dywanie w salonie (wspomnę, że dywan był nowiutki i nie najtańszy zakupiony przez rodziców)… Szczęśliwa wyprasowałam zagniecenie wręcz idealnie, a jeszcze gorące żelazko położyłam (częścią przeznaczoną do prasowania) właśnie na wspomnianym dywanie. O jakie było moje zdziwienie gdy usłyszałam nagły ssssssyk, a do moich nozdrzy natychmioast doszedł swąd spalenizny.. Nie pomogły łzy – żelazka ze wtopionymi w niego włoskami od dywanu trzeba było wyrzucić, a wypalona dziura o bardzo kształcie żelazka (zresztą bardzo gustowna) na dywanie dalej przypomina o mojej głupocie!

Odpowiedz
Michał 22 listopada, 2011 - 4:26 pm

Największą katastrofą było to gdy nie mogłem doprasować koszuli i ze złości dałem szturchańca żelazku, a ono upadło na podłogę i wypaliło mi dziurę w dywanie! … nawet mi nie było szkoda, że żelazko się rozbiło, bo i tak było felerne.
Z żelazkiem Philips taka sytuacja nie będzie z pewnością mieć miejsca, ponieważ
A) nie będę miał powodów aby „bić” żelazko 🙂
B) było by mi szkoda takiego żelazka, aby je rozbijać

Odpowiedz
Kasia 22 listopada, 2011 - 5:03 pm

Witam,

Moja historia wydarzyła się troszkę ponad trzy lata temu, zapowiadał się piękny dzień, jak na październik było słonecznie i przyjemnie na dworze. Rano wstałam z cudownym humorem, w końcu to był mój najpiękniejszy dzień w życiu- dzień mojego ślubu. W pokoju wisiała przecudna suknia, po prostu marzenie każdej dziewczyny. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłam, że na podłodze leży moje pasujące do sukni satynowe bolerko z futerkiem. Podniosłam je a ono okazało się strasznie pogniecione. Wyciągnęłam deskę do prasowania i żelazko (prehistoryczny okaz mojej mamy, stare metalowe bez pary). Włączyłam je na najniższą temperaturę i zaczęłam prasowanie. Można tak powiedzieć, że zaczęłam ledwo dotknęłam materiału, a ten żelazny potwór wypalił okropną trójkątną dziurę w moim cudownym dodatku.
Z przerażenia zaczęły mi lecieć łzy z oczu i zaczęłam krzyczeć (lepiej nie przytaczać, co krzyczałam), do pokoju wbiegli wszyscy domownicy. Uspokajali mnie pocieszali, ale dla mnie w tym momencie zawalił się świat i moja idylla pięknego ślubu, pięknej Panny Młodej. Mama zadzwoniła do sklepu, jednak sklepowy wytłumaczyła jej że jedyne bolerko jakie mają,to koronkowe. Pozbawione innego wyboru, kupiłyśmy je, wyobraźcie sobie moje drogie, jak okropnie zmarzłam tego dnia. Przy 7 stopniach ja chodziłam w sukni bez ramion i koronce. Moje myśli przepełniała radość i miłość do męża ale i wstręt i nienawiść do wynalazku mamy.
Ps. Mama w trakcie życzeń kiedy już rozgrzałam się na sali obiecała mi, że to pseudo żelazko, skończy tak jak moje bolerko 🙂

Pozdrawiam

Odpowiedz
Henryka 22 listopada, 2011 - 5:17 pm

No cóż, umówiłam się i jak wiadomo w takich momentach „głowy brak”. Uprasowałam co trzeba, ale nie wyłączyłam żelazka, a one onegdaj same się nie wyłączały. I prawdziwa katastrofa, w postaci wielkiej wojny domowej.
No bo na stole do prasowania leżały nie tylko moje rzeczy i po pewnym czasie jakieś cieńsze „złapały gorąca”. Moja starsza siostra nie wczuła się w moją damsko-męską sytuację, ważniejsze były jej ciuszki. No to dostało mi się tyle, że dostałam obsesji żelazkowej. Dobrze, że dzisiaj są
takie wspaniałe żelazka, które same wyłączają się.

Odpowiedz
Marcin 22 listopada, 2011 - 5:38 pm

Historia ta należy dla tych mniejszych jak i większych…Łobuzów 🙂
a więc wszystko miało miejsce jakieś parę … naście lat temu 🙂 w wieku dziewięciu lat dokonałem zbrodni na koszuli … mojej mamy 🙂
Otóż ona szykowała się tego dnia do pracy … na rozmowę kwalifikacyjną … niestety dobre chęci pomocy z mojej strony (z wyprasowaniem koszuli) zakończyły się tragicznie … P R Z Y P A L I Ł E M ją w lekkim stopniu … (no dobra takim, że nie nadawała się już do niczego) …

I potem nastały lata milczenia … Żartuje 😉

Otóż mama jak to mama wykazała się sprytem i zaradnością (nie licząc tego że mi się trochę zebrało) zajęła się wszystkim przygotowując sobie drugą bluzkę w oka mgnieniu (jak dla dziecka w wieku dziewięciu lat – teraz pewnie powiedziałbym, że się GUZDRAŁĄ) i dostała pracę, zresztą do dziś dzień ją wykonuje z pełnym zadowoleniem, myślę że emocje wywołane przypaleniem (ulubionej – o tym zapomniałem wspomnieć) koszuli wzbudziły w niej emocje które pozwoliły jej na odpowiednie nastawienie na rozmowę kwalifikacyjną z pracodawcą.

Morał Bajki taki: żelazko typu Philips Azur GC 4870 było by wtedy idealny rozwiązaniem by tego uniknąć … a na dziś pewnie ułatwiłoby a także sprawiło iż samo prasowanie stało by się przyjemniejsze…: )

PS. czemu nie wpadliście na to 17 lat temu 🙁

Pozdrawiam

Odpowiedz
Katarzyna 22 listopada, 2011 - 6:07 pm

Nigdy tego nie zapomnę! Dwie godziny przed ślubem chciałam przeprasować malutkie zagniecenie w sukni ślubnej. Jak każdej pannie młodej zależało mi na perfekcyjnym wyglądzie. Nastawiłam żelazko na najmniejszą moc, aby przypadkiem jej nie uszkodzić. I wtedy przyjechał pan młody. Poszłam się z nim przywitać, a gdy wróciłam do deski, zobaczyłam przy niej siedmioletnią siotrzenicę. Chciała mi pomóc, postawiła żelazko na sukni i zagapiła się w telewizor. WYPALIŁA OGROMNĄ DZIURĘ NA WYLOT!!! Nie było czasu na poszukiwaniu nowej, więc mama ściągnęła białą garsonkę, w której miała iść na ślub i ubrana w nią powiedziałam sakramentalne ,,Tak”.

Odpowiedz
Joanna 22 listopada, 2011 - 7:38 pm

Był jesienny poranek, na dworze chłodno, szyby samochodów oszronione… po usłyszeniu odgłosu budzika otwierałam powoli oczy, zwróciłam swoja głowę w kierunku zegarka i o zgrozo okazało się, że jest godzina 7:30 (do pracy mam na 8:00). Zerwałam się na równe nogi, wzięłam ekspresowy prysznic i przyszedł czas na wybór garderoby. Rzuciłam się jak poparzona do szafy, żeby znaleźć coś w miarę nadającego się do pokazania ludziom. Kolejne zaskoczenie! Szafa świeci pustką, jedynie kilka rzeczy na wieszakach wisi luźno, ale pośród nich nie znalazłam nic właściwego. Nagle mnie oświeciło, przecież robiłam niedawno totalne wietrzenie szafy, a to co zostało uprałam, tylko że wczorajszego prania nie wywiesiłam na sznurku tylko padłam zmęczona do łóżka zapominając o Bożym świecie. Pędem pobiegłam do łazienki wzięłam pierwsza z brzegu bluzkę i w międzyczasie włączyłam żelazko. Z braku czasu zaczęłam prasować ledwo ciepłym urządzeniem, a że bluzka była ze sztucznej tkaniny to zrobiłam więcej zagnieceń niż pralka przez całą noc. W dodatku po rozgrzaniu żelazka na brzegu bluzki zrobiło się brzydkie przebarwienie, które w przypływie kreatywności zakryłam broszką-kwiatkiem. Pobiegłam do pracy, ale cały dzień wstydziłam się wyjść z biura. Wyszłam tylko dwa razy tego dnia – po kawę i po papier do drukarki. Z Philips perfect care nigdy by się to nie przydarzyło !

Odpowiedz
Mariola 23 listopada, 2011 - 12:19 pm

[email protected]

Dzięki Żelazku Philips Perfect Care mogłabym uniknąć :

* wielu wylanych łez,które wylałam kiedy przypaliłam swoje ulubione ciuchy. (koszula ojca – czuwaj Panie nade mną , bo musiałam skłamać, że straciła kolor w praniu, satynowa sukienka – kreacja na niedzielne obiady, nie wspominając już o obrusie babci – po tej jakże ogromnej wpadce myłam wszystkie okna w jej domu! )
* wybuchów złości, które dopadały mnie podczas wlewania wody do żelazka !! Wszystko momentalnie wypływało, kiedy stawiałam je w pionie!

*straty czasu !! Zanim żelazko się nagrzeje to zdąże na siebie włożyć coś innego!

Dzieki Waszemu żelazku prasowanie stanie się proste, łatwe, szybkie, a przede wszystkim PRZYJEMNE !

Philips Perfect Care RULEZZZZZZZZ ! 🙂

Odpowiedz
Justyna 23 listopada, 2011 - 7:13 pm

Nie mogę tu jak inni przytoczyć jednej, zabarwionej czarnym humorem historyjki ze złym żelazkiem w roli głównej. Dla mnie KAŻDE prasowanie jest katastrofą a wszystko przez model marki „no name”, którego jestem nieszczęśliwą posiadaczką. Mój egzemplarz jest albo zbyt rozgrzany i lepi się do każdej spódniczki, albo zbyt zimny i pozostaje całkowicie obojętny na miękkie linie zagnieceń 😉 Po wielu nieudanych próbach podjęcia współpracy, staram się nie wchodzić mu już w drogę. Efekt tego taki, że codziennie rano przed pracą przekopuję szafę w poszukiwaniu czegoś co nie wymaga podjęcia akcji prasowania. Philips Azur GC 4870 uwolniłby mnie wreszcie od monotonii niegniecących się swetrów i legginsów i pchnął w stronę jedwabnych sukienek i bluzek, spodni na kant oraz płóciennych koszul.

Odpowiedz
Marishia 23 listopada, 2011 - 9:34 pm

[email protected]

Na widok żelazka przechodzą mnie dreszcze, gdyż jako dziecko nieuważnie stanęłam na łóżku gdzie leżało rozgrzane żelazko i trach, dopadło się do mojej łydki – wszystkiego dałoby się uniknąć gdyby w domu było takie cudo… Dopilnuję żeby w przyszłości moje dzieci nie miały podobnych przykrości. 🙂 A z prasowaniem… będąc młoda i głupia, do tego w pośpiechu więc nie uważna, mama powiedziała „sama sobie wyprasuj” więc wyprasowałam i.. położyłam na dywan! Paskudna dziura tkwi w nim do dziś, boleśnie przypominając mi o własnej głupocie! 🙂 oj, tak. takie cacka są dla takich głuptasów i sierot jak ja. 😛

Odpowiedz
Karolina W. 23 listopada, 2011 - 11:08 pm

Historia ta wydarzyła się już kilka lat temu. Po wielu godzinach wpatrywania się maślanym wzrokiem w siedzącego przede mną, w uczelnianej ławce, seksownego studenta, w końcu, nie wierząc w swe szczęście, udało mi się zostać zaproszoną na romantyczne spotkanie we dwoje. Byłam tak nadludzko szczęśliwa, że oczyma wyobraźni widziałam już dzieci moje i błękitnookiego bruneta z ławki. Ba! Nawet wymyśliłam już ich imiona. Specjalnie na tę okazję kupiłam, sobie przepiękna, czerwoną, atłasową sukienkę. Wybierałam ją spośród ogromu innych ubrań przez cztery długie dni. W końcu… dwie godziny przed randką postanowiłam po raz trzeci poprawić makijaż i wygładzić żelazkiem prawie niewidoczne zagniecenie. I cóz… okazało się, jakże nieszczęśliwie dla mej zakochanej, drżącej z przejęcia duszy, że najniższa temperatura na żelazkowej skali wcale nie jest odpowiedni niska dla atłasu. Kiedy pośród pięknej czerwieni sukienki dojrzałam dziurę wielkości dłoni, serce mi stanęło, a twarz zrobiła się kredowoblada, by po chwili przybrać odcień czerwieni, przy którym kolor sukienki wydawał się tylko bladoróżowym. Umarłam z przejęcia… gdy po chwili wróciłam do żywych i ocierając krokodyle, aczkolwiek kobiece w swej barwie rozmazanego tuszu łzy i zaczęłam dzwonić do przyjaciółek z rozpaczliwym wołaniem o pomoc, jeszcze nie sądziłam, jak źle skończy się ta historia. Trzy godziny później, w za dużej sukience koleżanki i za dużej ilości podkładu na twarzy, stanęłam pełna nadziei w drzwiach restauracji. Niestety, mojego przyszłego męża i ojca błękitnookiej Zosi oraz ciemnowłosego Jasia już nie było.
Później okazało się, że zniecierpliwiona miłość mego życia zaczęła rozmawiać ze śliczną kelnerką. Akurat kończyła pracę, więc udali się na spacer. Ze spaceru do knajpki, do kina, na biwak, na wycieczkę i…przed ołtarz.
I tak oto przez żelazko straciłam największą miłość. A przecież, gdybym używała żelazka Philips, z pewnością wszystko potoczyłoby się inaczej. A tak…żyjemy sobie razem. Ja i moje cztery koty…

Odpowiedz
Katarzyna 24 listopada, 2011 - 6:29 pm

To była trauma. Miałam nadzieję, że to zły sen i że zaraz się z niego obudzę. Otóż w czasie robienia studiów podyplomowych – zjazdy były w weekendy – nocowałam u mojej ciotki. Zabierałam ze sobą 2 komplety ubrań, jedno na sobotę, drugie na niedzielę. Ciotka miała wówczas małe dziecko, które było bardzo aktywne i ciekawe świata. Skonana, wykąpana, ubrana w szlafrok – postanowiłam się zdrzemnąć. Dziewczę w tymże czasie nie dość, że rozpakowało moją walizkę, to jeszcze… „wyprasowało” wszystkie moje rzeczy żelazkiem, którego akurat używała jego mama… Ciotka w tym czasie brała prysznic i była przekonana, że ja opiekuję się Marysią… Co ja przeżyłam, to tylko ja wiem. Ciotka, wobec takiego faktu, zaproponowała mi swoje ubrania, jako że moje zostały przepalone – każde w widocznym miejscu! Była sobota, późny wieczór, ja w niedzielę od rana zaczynam zajęcia, do domu mam 300 kilometrów, wszystkie sklepy są już zamknięte… Cóż miałam zrobić – poszłam w ubraniach ciotki, która na modzie kompletnie się nie zna, zaś najnowsza rzecz w jej szafie miała chyba ze 20 lat… Do końca życia tego nie zapomnę. Czułam się koszmarnie, ale nikomu nie miałam zamiaru się tłumaczyć. Od tamtej pory zawsze wożę ze sobą na rozmaite delegacje kilka kompletów ubrań i pilnuję ich jak oka w głowie.

Odpowiedz
Anna 24 listopada, 2011 - 7:22 pm

4 razy w tygodniu o godzinie 7:00 prasuję synowi koszulkę i spodenki na wf. Zawsze odkładam to na ostatnią chwilę,bo wieczorami zapominam wyprasować.
Syn ma wf od poniedziałku do czwartku,więc ma zestaw 4 strojów-biała koszulka(bez napisów itp) i czarne spodenki. W czwartek rano jak zwykle pędem prasuję koszulkę a w międzyczasie gotuję mleko na kakao.Mleko zaczęło kipieć,poleciałam wyłączyć a żelazko zostało na koszulce. Koszulka przypalona -pozostałe 3 zestawy mokre.
Syn musiał wziąć koszulkę z napisami i gęsto się musiał z tego tłumaczyć wuefiście 🙁
Gdybym miała Philips Perfect Care zaoszczędziła bym na koszulce i wstydzie syna!

Odpowiedz
Kasia 24 listopada, 2011 - 10:23 pm

Tej przygody z żelazkiem nie da się zapomnieć, od rana szykowałam się na 18-stkę koleżanki. Impreza na sali. Długa kąpiel, fryzura i makijaż. cztery godziny przed wyjściem postanowiłam zmienić kolor lakieru do mojej cudownej, bardzo delikatnie wyprasowanej dzień wcześniej sukienki.
Pech chciał że moja mama weszła do pokoju kiedy ja byłam w łazience i zauważyła jakieś zagniecenie na dekolcie, postanowiła mi pomóc i o zgrozo spaliła sukienkę. Ja się nigdy nie poddaję a że chodziłam wtedy do technikum o profilu projektant mody to poprułam, pocięłam. Co tu dużo mówić, powiększyłam dekolt i wyglądałam jeszcze rewelacyjniej niż mogłam.
Ale takie cudowne żelazko było by wspaniałym mikołajkowym prezentem

Odpowiedz
Joanna 25 listopada, 2011 - 9:20 am

Katastrof z żelazkiem zaliczyłam w swoim życiu sporo.Pierwszą katastrofę zaliczyłam jako dziecko,kiedy pomagałam mamie w prasowaniu i wpadłam na pomysł ,żeby wyprasować swoje ulubione zielone rajtuzy…wypalona dziura była ogromna ,a ja stałam osłupiała z żelazkiem w ręku.Kolejne wpadki to szal do suknie na wesele,dobrze że miałam awaryjny…Inne efekty specjalne z żelazkiem w roli głównej to brązowe zacieki i plamy na białej bluzce córki ,dodatkowy stres przed egzaminem…a żelazko na parę co jakiś czas wywalało brudną wodę z kamieniem …paskudny efekt.Z żelazkiem Philips Perfect Care nie miałabym szans ,na żadną z tych wpadek.

Odpowiedz
Izusia 25 listopada, 2011 - 11:02 am

Pierwsza randka! Niesamowite przeżycie! Chciałam wyglądać jak bogini! Nie lubię spódnic, ale tego dnia postanowiłam być bardzo kobieca! Makijaż zrobiony, pozostało mi tylko wyprasowć spódnicę, bo bluzeczka była z materiału, który się nie gniecie. Rozpoczęłam prasowanie – według nauki mamy – od stanu spódniczki, czyli tzw. paska. W tym czasie zadzwonił domofon, a ja przerażona, że chłopak przyszedł za wcześnie – pobiegłam do łazienki, założyłam szlafroczek, otworzyłam drzwi – okazało się, że to jakiś głuchoniemy zbierał pieniądze na aparat. Wyjęłam pieniążki, by mu ofiarować parę złotych i nagle poczułam swąd materiału. Zaczęłam wrzeszczeć: ratunku! Głuchoniemy okazał się oszustem, bo krzyknął: no przecież nic pani nie zrobiłem! – i uciekł! A ja biegiem do pokoju…i…. na pierwszą randkę poszłam w spodniach….

Odpowiedz
starapanna 25 listopada, 2011 - 11:25 am

Hmm… więc moja historia to prawdziwa katastrofa. Ale powiem ją ku przestrodze. Ja przypaliłam swoją sukienkę ślubną. Otóż 6 lat temu, miałam brać ślub, z moim ukochanym – młodzieńczą miłością. Wszystko było niemal gotowe – sala zamówiona, terminy poumawiane. Sukienka – przerobiona – po mojej mamie – cudowna. Po krawieckich przeróbkach wymagała prasowania. Wzięłam się za nie sama, jakoś nigdy wcześniej nic nie przypaliłam, nie popsułam prasując więc obaw nie było… Niestety tym razem było inaczej. Naprawdę do tej pory nie wiem jak to się stało – czy żelazko było za gorące, czy ja dałam się ponieść marzeniom o miesiącu miodowym. Fakt faktem – na sukience wielka brązowa plama o znamiennym kształcie. Do ślubu jeszcze był czas – ponad miesiąc. Zaczęło się szukanie nowej, kombinowanie, ale jakoś tak sprawa nie dawała mi spokoju. Nic się nie układało, zaczęliśmy się kłócić… I ja tą spaloną suknię uznałam za zły omen i ślub odwołałam.
Do tej pory nie jestem mężatką a mam 30 lat…

Odpowiedz
adam 25 listopada, 2011 - 11:33 am

Gdybym miał takie żelazko pewnie do dziś byłbym z tą dziewczyną, lecz niestety od żelazka się zaczęło.Byliśmy umówieni do teatru więc chciałem pokazać dziewczynie klasę i dotrzeć na galowo w garniturze z ekstra muchą pod brodą. Włączyłem żelazko( nie mając doświadczenia w prasowaniu, bo ubieram się na sportowo)chciałem uprasować koszulę, która leżała od miesięcy nie używana i oczywiście w natłoku obowiązków związanych z przygotowaniem przypaliłem na rękawie. Moc nerwów, ale stwierdziłem że pod garniturem nie będzie widać i włożyłem. Ledwo zdążyłem dotrzeć spocony i zdenerwowany, dziewczyna również. W nerwach zapomniałem o spalonym rękawie a ze byłem spocony ściągnęłem marynarkę i konsternacja ludzie wokół zaczęli coś szeptać, jak się zorientowałem było za późno. Dziewczyna wybiegła zdenerwowana i był koniec imprezy. Próbowałem tłumaczyć i przepraszać, lecz bez skutku, stwierdziła ze takiego obciachu nie mogłem jej zrobić, wśród jej znajomych.

Odpowiedz
Małgosia 25 listopada, 2011 - 11:55 am

Dawno, dawno temu, gdy byłam jeszcze słodką trzpiotką, a każda z prac domowych kryła jakieś pułapki, postanowiłam pomóc matuli i poprasować. Choćby jedną rzecz, jeden ciuch, byleby wykazać się wielkodusznością. Rach ciach… i bluzeczka i spodenki, sukieneczka, szorciki, dresiki, zasłoneczki. Szło jak burza! No i sobie podskakuję, melodyjki podśpiewuję, parę puszczam jak na imprezie w klubie, „ależ ja prasowanie lubię!”. Wtem matula z pracy wraca. Za głowę się łapie. „Dziecko drogie do prasowania używaj deski, a nie stołu!!!”. Upsss! Stół z purchlami, już do niczego. Moje intencje jednak doceniono, tylko półroczne kieszonkowe uszczuplono… Stół trzeba było kupić.

Odpowiedz
Anna S. 25 listopada, 2011 - 12:44 pm

Moją największą katastrofą było prasowanie ubranka na chrzest Synka! Lubię prasować, ale te maciupeńkie zakamareczki, fałdeczki – masakra! Do tego przed samym wyjściem do kościoła, maleństwo było uprzejme zwrócić pół zawartości brzuszka (no cóż, dzieciom się ulewa, normalne) na przygotowane białe ubranko i w ostatniej chwili musiałam prasować nową koszulkę! Do tego się spieszyłam, goście czekają, zaraz msza, Młody płacze… koszula była pognieciona, niedoprasowana miejscami, miejscami brzydko zaprasowana, mi się ręce trzęsły… Wybrnęłam z tego zakładając mu na wierzch sweterek, ale co się nadenerwowałam! Z żelazkiem Philips na pewno nie byłoby tego stresu 🙂
Teraz Synek ma już 2,5 roczku i nalega abym miała nowe żelazko (nie stać mnie), bo jego zabawkowe plastikowe ma muzyczkę i migające światełko, a moje stare żelazko nie ma 😉 Myślę, że kolorowe i ładne żelazko Philips przynajmniej częściowo by zadowoliło Synka (bo mnie to całkowicie!).

Odpowiedz
Maria 25 listopada, 2011 - 2:48 pm

W wieczór przed ślubem mojej córki wzięłam się za prasowanie koszul dla synów i męża i swojej sukienki. Koszule wyprasowane, biorę się za sukienkę.Obniżyłam temperaturę żelazka, odczekałam chwilę i zaczęłam prasować od góry. Przeprasowałam jedno ramię i o zgroza patrzę, że stało się węższe niż drugie ramię. Flizelina, którą była podklejona sukienka skurczyła się i pociągnęła wierzchni materiał.Co robić? Drugiej sukienki nie miałam. Musiałam delikatnie odklejać wkład, ale to i tak nie uratowało sytuacji. Drugie ramię sukienki musiałam zwężać. Całe szczęście, że materiał był wzorzysty i różnica nie była zbyt zauważalna.

Odpowiedz
Krzysztof 25 listopada, 2011 - 3:16 pm

Stare dobra czasy… Miałem wtedy osiem lat… Za chwilę mieliśmy iść na przyjęcie rodzinne… Koszmar… I te spodnie… Okropne, zielone(kiedyś były, a wtedy przypominały raczej zgniliznę)… Wyglądałem w nich jak mała ropucha, ale mamie się podobały, i na nic błagania o inną, alternatywną część garderoby… Zaczęło się- jasny znak, że wyroku nie da się odwołać: prasowanie. Coraz bardziej przerażony liczyłem sekundy do przeobrażenia się w dwunożną żabę, gdy…. zadzwonił telefon… Mama odłożyła żelazko na bok i pobiegła odebrać… Wyrok chwilowo odroczony, chyba że… Spojrzałem na żelazko- zwyczajne, stalowe, gorące… Potem na spodnie… Hmmmmmm…. Rozmowa przedłużała się, więc może by tak…. Nie namyślając się długo położyłem rozpalone urządzenie na spodnie, i jak gdyby nigdy nic, zadowolony od ucha do ucha poszedłem do łażienki czekając na efekt, i upragniony „aromat” spodni w stanie spalenia… Na okrzyk mrożący krew w żyłach nie musiałem długo czekać, o stanie spodni już nie wspominając… Oczywiście na przyjęcie nie poszedłem, i niedługo po tym wydarzeniu dostałem nowiutkie, znacznie ładniejsze spodnie jednak do tej pory nie przyznałem się do tego „przestępstwa” mamie, która do tej pory zastanawia się jak mogła do tego dopuścić? Gdyby wtedy miała żelazko Philips Perfect Care… Przypuszczam, że musiało by to mnie skłonić do nieco większej kreatywności, i nie wiem czy wygrałbym z Philipsem…

Odpowiedz
enka 25 listopada, 2011 - 3:17 pm

Ja nie mam zbyt wielu przygód do opisania, bo zawsze miałam kiepskie żelazka i brak chęci do prasowania, może to aż wstyd się przyznać.
Jednak kiedy byłam młodsza i zdarzyło mi się że prasowałam, niestety już nie pamiętam co, odstawiłam źle żelazko i spaliłam na węgielek obicie, ceratkę deski do prasowania, potem udałam, że nic o tym nie wiem 🙂

Odpowiedz
Marcelina 25 listopada, 2011 - 4:03 pm

Przypaliłam jeszcze wtedy narzeczonemu koszulę ślubną. To była katastrofa. Teraz się z tego śmiejemy:)

Odpowiedz
Asia 25 listopada, 2011 - 4:41 pm

hm, jeżeli chodzi o żelazkowe wpadki to było ich kilka, pewnie o wszystkich i tak nie pamiętam, bo po co pamiętać takie rzeczy…. 🙁

nie wiem, które z zapamiętanych zdarzeń jest najgorsze, opiszę więc czarną trójcę:

1. ulubiona bawełniana koszula, biała w drobne różowe paseczki dostała przez żelazko dodatkowych paseczków – na piersi powstały pionowe dziury, podłużne pęknięcia – nijak do naprawienia 🙁

2. żelazko przepuszczające wodę zrobiło ohydne plamy na nowiusieńkich jasnych spodniach, teraz mogę w nich kurze wycierać, bo wyjść w nich gdzieś to jeden wielki wstyd.

3. kiedyś w pośpiechu prasując białą satynową bluzkę na dywanie(!) niechcący zjechałam z mojego domniemanego obrębu prasowania, pociągnęłam po dywanie i ….. stopione czarne włókna dywanu dostały się na śnieżnobiały materiał….. bluzka do wyrzucenia 🙁

gdybym miała to żelazko, na pewno nie prasowałabym nim na podłodze, bo prasowanie nim dawało by mi taka radochę, że wszystkie ubrania byłyby uprasowane od razu, bez zostawiania tego na później…

Odpowiedz
Wiola 25 listopada, 2011 - 5:59 pm

Szczęścia do żelazek nie miałam. Granatowa sukienka z kołnierzykiem, czarna spódniczka w groszki, beżowa jedwabna bluzka-wszystkie stały się moimi ofiarami. Ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Piękne słoneczne popołudnie. Tata przed rozmową w sprawie nowej pracy a przede mną wyzwanie-wyprasować jego ulubioną koszulę. Do zadania podeszłam optymistycznie. Pomyślałam, że tym razem dam radę…
Niestety przypalonego śladu żelazka z koszuli nie dało się usunąć. Wraz z ulubioną koszulą tata stracił pewność siebie, szansę na nową pracę i wiarę w moje umiejętności i mimo, że od tamtego dnia minęło już kilka lat utraconego zaufania nie odzyskałam. Jestem pewna, że z Philips Perfect Care taka dramaturgia nie miałaby miejsca.
[email protected]

Odpowiedz
Adrianna 25 listopada, 2011 - 6:18 pm

W moim przypadku każde prasowanie to katastrofa! Choć znielubioną czynność umilam sobie, jak tylko mogę (włączam ulubioną muzykę/serial/mecz) na widok deski do prasowania mnie skręca! Pewnie byłoby inaczej, gdybym miała fajne, gadżeciarskie żelazko… 🙂

Odpowiedz
Maja 25 listopada, 2011 - 8:18 pm

Nigdy nie przypaliłabym ślicznej jedwabnej bluzki, gdybym miała żelazko parowe Philips Azur GC 4870. Samo przypalenie nie było by tak wielką tragedią, gdyby bluzka była moja. Jednakże ja swoim od lat praktykowanym zwyczajem „pożyczyłam” ją od siostry bez jej wiedzy. Miałam potem w domu grecką tragedie.

Odpowiedz
Kamila 25 listopada, 2011 - 8:55 pm

Ja jestem specem od prasowania 🙂 Kiedyś „wyprasowałam” sobie nogę – zagapiłam się i żelazko prześlizgnęło mi się po udzie zostawiając niemiły ślad. Ale się zagoiło. Jak miałam około 7 lat, prasowałam lalce ubranka. Nie dość, że lalka została bez fatałaszków (poliestry nie lubią wysokiej temperatury…), to jeszcze została dziura w linoleum (takie coś było kiedyś modne na podłogach). W ogóle to miałam dziwne upodobania do prasowania na podłogach – panele też mają niszczycielski ślad mojej miłości do prasowania. Jednak największa katastrofa, to nie moje przypalone ciuchy… Spaliłam mamie firankę. Chciałam pod jej nieobecność pomóc w obowiązakach poremontowych i wyprałam tiulową firankę w jej sypialni, którą koniecznie chciałam wyprasować. No i jest dziura. Jest, włąśnie nadal JEST! Nie mam odwagi przyznać się mamie, że jej super-piękna-droga firaneczka została tak przeze mnie zbeszczeszczona… Żelazko jakoś uratowałam, szorując mu stopę proszkiem do czyszczenia i innymi cudami, ale ta firanka 🙁
[email protected]

Odpowiedz
Katarzyna 25 listopada, 2011 - 10:15 pm

Prasuję sobie ulubione spodnie, słucham muzyki, rozmawiam z koleżanką przez telefon, a tu nagle żelazko rozkleja się na pół i oczywiście dolna połowa zostaje na moich spodniach. Szybko rozłączam się z koleżanką i niczym superbohater z kreskówki szybkim szusem w trakcie otrząsania się z szoku biegnę do kuchni po rękawice by ratować to co zostało ze spodni. Ściągam dolną część żelazka z ulubionej części garderoby i ciskam w złości na ogródek. Spoglądam na górną część leżącą bezwładnie na podłodze i zasadzam jej wściekłego kopa. Spodnie zniszczone, żelazko rozklejone, a ja siedzę i niedowierzam, wydaje mi się że zaraz obudzę się z tego koszmaru, lecz niestety pozostaje mi tylko szczypać się sprzątając cały ten bałagan. Ehh gdybym miała żelazko Philips taka koszmarna sytuacja na pewno nigdy przenigdy by się nie zdarzyła.

Odpowiedz
Patrycja 25 listopada, 2011 - 10:16 pm

Nie! To było straszne! Nie…
Tylko jak przeprowadziłam się do Warszawy to kolega poprosił mnie o wyprasowanie koszuli. Chciałam być fajna, podlizać się mu. Mieliśmy iść na imprezkę, pierwszą, integracyjną… ech… wypasione otrzęsiny. Powiedziałam, że oczywiście to zrobię! Koszula była taka łososiowa, jejku… jak mu pięknie w niej było, chwalił się że otrzymał ją od chrzestnej z Francji (w sumie to laluś z niego był). I prasuję tę koszulę i prasuję a tu zahaczyłam o guzik! Nie wiem jak to zrobiłam ale ten plastikowy czarny guziczek się rozpuścił… I był na koszuli wielki czarny kleks. Kolega przyszedł do pokoju i zapytał – no jak tam patuś? będzie z ciebie dobra żonka? A ja na to, że chyba nie… Jak on to zobaczył! Jak się wkurzył! Powiedział, że zostanę starą panną i że idzie do Ewki (aaa nienawidzę jej!) i że nigdy mi tego nie wybaczy, bo to jego ukochana koszula… I że los się na mnie zemści (o co mu chodzi… pff) i ja zostałam ostatecznie w mieszkanku bo mi było tak głupio. A z tego co wiem to on poszedł na te otrzęsiny w innej koszuli i naprawdę udał się do Ewki i ona mu ją wyprasowała. Pfff i faktycznie na razie chłopa nie mam, a jak się jego urok na mnie spełni? O nie!

Odpowiedz
Dorota 25 listopada, 2011 - 10:42 pm

Kilka lat temu zamieniłam mieszkanie . Jako zdecydowany wróg zagraconych pomieszczeń wymarzyłam sobie jeden pokój , miała być w nim wolna przestrzeń : puste ściany w ciepłych kolorach ,na podłodze miękka wykładzina , materac i żadnych innych mebli. Przeprowadzka i remonty wykończyły mnie finansowo , śmiałam się ,że mój budżet jest kompatybilny z moimi marzeniami .No ale skoro pokój ma być minimalistyczny to na wykładzinie nie będę oszczędzać , kupię najładniejszą nie zważając na koszt ! Kiedy wykładzina już została położona często kładłam się na mięciutkiej podłodze rozkoszując się ascetycznym wystrojem . Ale nie ma nic za darmo , jeśli jeden pokój jest pusty to inne muszą być zagracone. I były. Do tego stopnia ,że nie było gdzie rozłożyć deski do prasowania. W moim pokoju ? Wykluczone ! Żeby w puszystej wykładzinie zrobiły się odciski od nóżek ??? Pomyślałam ,że najlepiej będzie postawić na podłodze żelazko ( w końcu lekkie jest , no i to tylko chwilka !) włączyć i nagrzać a potem w drugim pokoju szybko przeprasować potrzebny ciuszek . Tak też zrobiłam . Zapomniałam tylko o jednym – o naszym szalonym kocie. Osobnik ten charakteryzował się nieskoordynowanymi ruchami i posiadał niezliczoną liczbę stłuczek , przewracanek i innych wandalicznych osiągnięć na swoim koncie . Cóż to dla niego takie małe, lekkie „coś” stojące na podłodze i na drodze ? Kiedy weszłam do pokoju przywitał mnie swąd spalenizny , pokaźna dziura w mojej nowej , cudownej i obrzydliwie drogiej wykładzinie oraz perspektywa kupna nowego żelazka albowiem stopa starego nie dawała się oderwać od podłogi a kiedy już została wyrwana wyglądała jakby ktoś do niej przyczepił grudę gliny. Wykładzina dostała łatę ale jej uroda , a raczej jej brak , wymusiła zakrycie kawałka podłogi szafką . A skoro stała już szafka to za nią szybko stanęła wersalka i stolik i fotelik i …. Diabli wzięli moje marzenia o cudownie pustym pokoju , wolnym od gratów , przedmiotów …Wszystko przez to cholerne żelazko !

Odpowiedz
Wiesiek 26 listopada, 2011 - 1:32 am

Nie czuję się jak elegancik
Lecz zaistniała taka sprawa
Że chciałem spodnie mieć na kancik
No i zaczęła się zabawa
Żelazka mistrzem wszak nie jestem
Lepiej nazywać go żelastwem
Bo miało rączkę i spiralę
Topornie ciężkie, całkiem płaskie

Nie miało w ogóle termostatu
Żadnych otworków też na parę
Rzecz miała miejsce lata temu
I wtedy nawet było stare
Koc rozłożyłem na stoliku
Ten miał podwójny szklany blat
Był – mą do prasowania deską
I jako taka – pełną wad!

Nabrałem sporo wody w usta
Na mokro spodni czynić gładź
Żelazko – już prawdziwe piekło
Pokazało na co go stać
Spodnie skręciło niczym kiszki
Pary przez kocyk do szkła weszły
Blacik podwójny w drobnym maczku
Istniał – niestety w czasie przeszłym!

Prasując wszystko dałem z siebie
Kunszt ćwicząc mocno niczym wół
A skasowałem spodnie, kocyk
I załatwiłem mamie stół
Ten – prawdziwego czynu opis
Dla spodni się zakończył smutnie
Obciąłem dół który się stopił
Garnitur miał więc spodnie – krótkie!

Choć teraz mam prawdziwą deskę
Wciąż prasowanie to udręka
Bo wyobraźnia podpowiada
Że też jest szklana i znów pęka
To traumatyczne doświadczenie
A więc z nadzieją myślę sobie
Żelazko Philips Perfect Care
Lekarstwem – na nabytą fobię!

Odpowiedz
Kinga 26 listopada, 2011 - 8:25 am

Kilka tygodni temu wróciłam ze szpitala po porodzie.Pierwsze dni wiadomo ciężkie niemiłosiernie.Obolała, niewyspana ,nerwowa i strasznie wyczerpana.Gdy jednak później poczułam,że mój stan się poprawia rozpoczęłam normalne życie kury domowej,czyli przebieranie,wycieranie kupy,karmienie,pranie,prasowanie,przygotowywanie obiadu.I pewnego dnia namnożyło mi się tych obowiązków w jednym czasie.Po nakarmieniu Zosi wstawiłam ziemniaki na obiad i mięso,równocześnie rozpoczynając prasowanie.Po pewnym czasie poczułam spalone ziemniaki i mięso,więc pobiegłam do kuchni ratować obiad i o ile ziemniaków się nie udało,to mięso zdążyłam uratować.Zapomniałam jednak,że żelazko zostawiłam na męża koszuli,po chwili dziecko zaczęło płakać,więc musiałam pobiec do pokoju.W tym czasie koszula była spalona zaś deska do prasowania była czarna od przepalenia.Nie wytrzymałam i popłakałam się,bo bo prostu nie dałam rady.Usiadłam,wzięłam na ręce Zosię i uspakajałam ją,bo z tych nerwów nakrzyczałam i na nią.To była największa katastrofa.Mąż,gdy wrócił z pracy spojrzał na to wszystko i powiedział do mnie:”nie możesz wszystkiego brać na siebie biorę jutro urlop,kocham cię i się nie martw,mieszkania nie spaliłaś:)To mi bardzo pomogło!

Odpowiedz
Paulina 26 listopada, 2011 - 8:40 am

To były dawne czasy…no może dla kogoś nie aż tak dawne…było to jak mój chłopak, obecnie mąż, przyjeżdżał do mnie…mieszkał 500km ode mnie więc chcąc nie chcąc musiał zostać na noc 🙂 Kupiłam sobie wtedy śliczną sexowną nocna bieliznę 😉 chciałam ją uprasować, aby ładnie na mnie leżała…włączyłam żelazko, przykładam do koszulki i………DZIURA!!! :/ szlak trafił moją sexowną koszulkę 🙁 ale byłam wściekła! Co tu zrobić? zależało mi aby zrobić wrażenie na chłopaku…wzięłam nożyczki i wycięłam wielki otwór na pupie hehe 🙂 Wieczorem jak gdyby nigdy nic założyłam bieliznę z DZIURĄ na pupie myśląc że ukochany nie zauważy…ale on zapytał gdzie mam tylną część koszulki…wtedy przyznałam się że spaliłam 🙂 Mimo tego wieczór był udany a my dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem z dwójką dzieci 🙂 Często wspominamy tę zabawną historię :)))

Odpowiedz
Hubert 26 listopada, 2011 - 11:31 am

Witam.
Moja historia jest troche zabawna. otóż.. miałem umówione spotkanie z najpiekniejszą kobieta ,poznaną w pracy.. Po długim proszeniu w końcu zgodziła się ze mną pojsć na „randke”. Oczywiście jak to facet bierze się za prasowanie.. Kupiłam na ta okazję fajna koszule w krate czarno- biała, a z przodu miała takie czarne wzorki jakiś tygrys w trawie. Włączyłem żelasko, ustawiłem temperature, no i jazda.. prasuje:) Ale co to?? wystraszył dziwny zapach, przepraszam dosłownie smród. A skąd ja mogłem wiedzieć ze tych naklejek się nie prasuje??? Wiec wściekły pierwsza lepsza koszulę wyciągnąłem z szafy i zaczałem prasować.. Ale cóż to ??? oczywiście naklejki z poprzedniej koszuli przykleiły się na tą, ponieważ resztki zostały na żelazku.. no nic, obiecałem sobie, że nie odpuszcze.. i pojde w jeszcze innej niewyprasowanej. No co raz grozi smierć. Randka się udała.. i powiem więcej ta dziewczyna, teraz mi prasuje moje koszule:)) otóż to moja żona:))a ja na razie nie tykam się prasowania..:P

Odpowiedz
Lidia 26 listopada, 2011 - 11:56 am

Przychodzę do swojego lekarza ze spalonymi uszami.
Lekarz się pyta:
– Co pani dolega?
– No bo wie Pan prasowałam tym starym żelazkiem mężowi koszulę, tyle razy mówiłam, żeby kupić Philipsa, a z przedpokoju zadzwonił telefon, no więc ja odruchowo przyłożyłam żelazko do ucha.
– A dlaczego ma Pani spalone drugie?
– Bo chciałam zadzwonić po pogotowie….

Odpowiedz
Danuta 26 listopada, 2011 - 3:01 pm

Katastrofa z żelazkiem!
Straty fizyczne, nie wielkie: spalona koszula,
Straty psychiczne, nieocenione: niesłuszne posądzenie.
Miałam niespełna 15 lat i wielką ochotę na zabawę, spotkania z koleżankami a nie na prasowanie do tego nieznośnej koszuli taty. To nie znaczy, że nie lubiłam pomagać mamie. Ale to nie był dobry moment na pomaganie. Miałam zaplanowane wyjście z koleżankami, a tu spada na mnie taki cios: – Wyjdziesz jak wyprasujesz tacie koszulę! Zrobiłam minę, najokropniejszą, na jaką wtedy było mnie stać i włączyłam żelazko. Chciałam mieć to szybko za sobą. Ale te dawniejsze żelazka nie były tak proste w użyciu jak dzisiejsze, co prawda ustawiało się rodzaj prasowanej tkaniny, ale najwyraźniej to nie wystarczyło, bo pierwsze dotknięcie żelazka koszuli zaskutkowało dziurką. Była niewielka, ale była a czasu nie dało się cofnąć. To były czasy komuny, a koszule były, zresztą jak wszystko, rarytasem trudnym do zdobycie. I choć dziurka tak jak wspomniałam była mała, to awantura była, niewspółmiernie wielka. Posypały się oskarżenia, że zrobiłam to specjalnie i niczemu zdały się moje tłumaczenia. Odechciało mi się nawet wyjścia z domu, bo szczerze żałowałam zniszczonej koszuli, no i fakt niesłusznego mnie posądzenia, sprawił, że poczułam się zdeptana. Potem za każdym razem, gdy brałam do ręki żelazko to czułam strach, by znów czegoś nie zniszczyć. Minęły lata, całkiem dużo, bo prawie 30 lat, mama o całej historii oczywiście zapomniała, ale nie ja. Po latach postanowiłam się oczyścić. Przypomniałam jej całą historię, tłumacząc, że to był wypadek. Uśmiechnęła się i mnie przytuliła, mówiąc, że tak nie myślała, że pewnie przemawiały przez nią emocje.
I chociaż przez lata prasując przypaliłam kilka, dużo cenniejszych rzeczy, to jednak zawsze, gdy biorę żelazko do ręki, to przed oczami mam tą nieszczęsną, pomarańczową koszulę. Fakt, że odważyłam się powiedzieć o tym mamie niestety niczego nie zmienił, nadal mam uraz przed prasowaniem

Odpowiedz
Iza 26 listopada, 2011 - 4:52 pm

Piekny słoneczny dzień ,ślub mojej siostry więc jak zawsze w takim dniu wszyscy zabiegani.3 godziny przed uroczystoscią została wyciągnieta suknia ślubna ktorą jak sie okazało trzeba bylo delikatnie przeprasowac wiec nie zastanawiając sie nad niczym wziełam sie do roboty.Pierwsze przyłozenie do sukienki stało sie najgorsze …jak w zwolnionym tempie zobaczyłam wielką dziure po uniesieniu żelazka ;( wyobrazcie sobie moje przerazenie!! Potem był płacz wyrzuty,najpieknięszy dzien mojej siostry stał sie dla niej najgorszym 🙁 .Na szybkiego sukienka zostala zawieziona do znajomej krawcowej ktora po godzinnych męczarniach doprowadziła ją do ładu….od tego dnia minelo 9 lat do dzisiaj nie wspominam tego miło i starałam sie zapomnieć ale moze to bedzie ostrzezenie dla innych narwanych kobiet …sprawdz 3 razy temperature żelazka zanim przyłozysz je do nowej pięknej sukienki ..

Odpowiedz
katatarzyna 26 listopada, 2011 - 5:01 pm

żelazko w mojej rodzinie to temat tabu – można powiedzieć…
Ciotka w czasach młodości żelazkiem postanowiła wyprostować swe długie kręcone włosy. Żelazka w tamtych czasach miały jeszcze „duszę”, nie miały za to funkcji parowania. Nie powiem czego nie miała, a co miała ciocia na głowie po skończeniu tego zabiegu 😉

Brat za to ma na głowie do tej pory wielką bliznę, która jest następstwem upadku naszego starego żelazka (już bez duszy 😉 ) na jego głowę. A mama powtarzała w kółko – nie wieszaj nic na kablu od żelazka, bo w końcu żelazko spadnie ci na głowę. Spadło.

Tato przypalił niejeden obrus – ale czyj ojciec tego nie zrobił? (chyba tylko ten, który boi się urządzenia o nazwie „żelazko” 😉 )

Ja nie mam co prawda żadnych przypalonych dziur, ale za to regularnie robię pranie całej zawartości szafy, gdyż na z tak pomiętymi ubraniami nasze obecne żelazko sobie nie radzi. Jedyne rozwiązanie to wyprać, po czym prasowanie jest łatwiejsze.

Chyba jedynie moja mama nie toczy regularnej wojny z żelazkiem.

I gdybyśmy mieli PHILIPS PERFECT CARE – zaopiekowałby się on nami perfekcyjnie. Ciocia w końcu miałaby na głowie proste włosy ;-), brat nie miałby możliwości zrzucenia żelazka z wysokiej półki, świąteczny obrus pokazalibyśmy w pełnej krasie, a ja przyczyniłabym się do ochrony środowiska – bo kto to widział prać tony ubrań co miesiąc.
a zaoszczędzone pieniądze wydałabym na… nowe ubrania 😀

Odpowiedz
katatarzyna 26 listopada, 2011 - 5:05 pm

ups… wyżej chciałam oczywiście napisać:

I gdybyśmy mieli Philips Azur GC 4870 – zaopiekowałby się on nami perfekcyjnie.

Odpowiedz
Wiesława 26 listopada, 2011 - 6:35 pm

Chodziłam wtedy do piątej klasy szkoły podstawowej. Szykowałam się na zbiórkę harcerską, musiałam uprasować pomięty mundurek i chustę. Byłam dzielną dziewczynką i umiałam posługiwać się żelazkiem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Najpierw wyprasowałam mundurek, nastawiając żelazko na „len”. Uporawszy się z tym zadaniem przestawiłam pokrętło żelazka na „stylon” i z werwą zabrałam się za prasowanie chusty… Ups, ale skucha! Nie wzięłam pod uwagę, że żalazko nie zmieniło swojej temperatury natychmiast po zmianie ustawień! Spora część mojej niebiesko-czerwonej chusty osiadła na stopie żelazka w postaci czarnej, lepkiej mazi. Próbując doczyścić żelazko nie mogłam się nadziwić własnej bezmyślności. I choć lubiłam opowieści science-fiction, ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, aby za katastrofę obwiniać to toporne, XX-wieczne żelazko! Właściwie to aż do dziś nie wiedziałam, że istnieje tak fantastyczny sprzęt, dzięki któremu… by mi się to upiekło!

Odpowiedz
Kamil 26 listopada, 2011 - 6:48 pm

Gdyby chcieć usytuować w czasie owe zdarzenie dotyczące mojego największego przypału z żelazkiem w roli głównej należałoby powiedzieć, że było to jakiś rok temu… Rok temu w momencie jakże dla mnie ważnym. Po długim czasie starania się o wymarzoną pracę, otrzymałem zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną do dużej i szanowanej międzynarodowej firmy. Wiadomo, że wygląd się nie liczy ale pierwsze wrażenie może „zrobić dużą robotę” 🙂 Chcąc wypaść jak najlepiej a zarazem równie dobrze wyglądać, pożyczyłem od mego przyjaciela białą koszulę z najnowszym modelem kołnierzyka od Armaniego ( sprawa się udała, gdyż me&my friend jesteśmy prawie jak bliźniacy:) ). Pranie, prasowanie przed wyjściem… No właśnie prasowanie… Chyba mi z tą sprawą trochę nie poszło no ale po kolei… Wszystko szło dobrze do pewnego momentu… Jakoś zapatrzyłem się na TV aby zobaczyć jaka czeka nas tego dnia pogoda i „dziubek” żelazka wszedł mi do kieszonki koszuli i wtedy…. wystraszył mnie rumot walącej się suszarki na naczynia, która nie wiedzieć czemu urwała się i straty z suszarki były może nie tak bolesne jak inna strata… na dźwięk walącej się suszarki tak się wzdrygnałem, że pociagnąłem żelazko, dziubek urwał kieszonke i jeszcze rozerwał koszulę na jakies 15cm… :/ Na rozmowę wybrałem się w koszulce typu „polo”,swetrze i marynarce… Na szczęście udało się, otrzymałem tą pracę i za pierwsza, wypłatę odkupiłem dwie identyczne koszule w zamian za tą zniszczoną.

Odpowiedz
Paulina 26 listopada, 2011 - 6:58 pm

Katastrofa z żelazkiem:
Kiedy prasowałam sukienkę na wesele mojej siostry wtedy stało się coś strasznego,bo tej sukienki nie wyprasowałam tylko zobaczyłam w niej ogromną wypalona dziurę w tym momencie nie wiedziałam co mam zrobić bo do wesela moje siostry były zaledwie 4 godziny a ja nie miałam sukienki.
Musiałam zrezygnować z wielki bólem z tego wesela i zostać w domu a to przez żelazko.

[email protected]

Odpowiedz
Agnieszka 26 listopada, 2011 - 7:56 pm

Na szybko chciałam uprasować moje spodnie. Ponieważ nie mam deski do prasowania zawsze robię to na kocu, ale tego felernego dnia bardzo mi się spieszyło. Bez namysłu więc podłączyłam żelazko do gniazdka i rozłożyłam spodnie na dywanie. Zaczęłam prasować. Gdy przekręcałam spodnie na drugą stronę niechcący zahaczyłam o rozgrzane żelazko, które runęło na dywan i spaliło mi włosy dywanowe. Teraz pozostała mi pamiątka w postaci brzydkiej plamy po żelazku. Gdybym posiadała żelazko Philips Perfect Care na pewno nie doszłoby do tego incydentu, ponieważ żelazko stałoby na stojaku a nie na dywanie…

Odpowiedz
Krystyna 26 listopada, 2011 - 8:20 pm

Swojej historii nie zapomnę nie tylko ja ale cała moja rodzina.Bylo to 15 lat temu. Dokładnie 9 sierpnia 1996r.przyrzekaliśmy sobie małżeńskie „tak”. Już wszystko było zapięte na ostatni guzik, ja ubrana w śliczną białą sukienkę czekałam na mojego ukochanego przyszłego męża.Wreszcie pojawił się z wymarzonym bukietem, w dobrze skrojonym garniturze i lśniąco białej koszuli.Radośc trwała krótko, bo kiedy wręczał mi bukiet, nie wiadomo czemu z nosa poleciała mu cienkim strumykiem krew wprost na białą koszulę.Było jeszcze trochę czasu, szybko zdjął koszulę,moja siostra próbowała zaprac zimną wodą i wyprasowac.Żelazko było zbyt mocno rozgrzane i żółta plama została na koszuli.Dobrze, że mój tata miał nową koszulę w zapasie, była o 1 rozmiar za duża ale nie było innego wyboru.Myśleliśmy, że nasze szczęście runie w gruzach, ale jak bardzo myliliśmy się wiemy dzisiaj, bo jesteśmy tak samo zakochani po 15 latach i szczęśliwi jak dawniej.

Odpowiedz
Anonim 26 listopada, 2011 - 9:51 pm

Moja największa katastrofa była z kupionym w Biedronce żelazkiem Clarus….ojj miałam wtedy nieciekawe przeżycie.
Kilka dni wcześniej kupiłam sobie za ciężko zarobione pierwsze pieniążki śliczną markową bluzeczkę. Bardzo się spieszyłam, i podłączyłam wcześniej wymienione żelazko…podbiegłam i chciałam uprasować moją ukochaną zdobycz, zaczęłam prasować i nagle zobaczyłam że ślicznie wykończona koronka zaczyna się topić…gdybym tylko wtedy miała Philips Perfect Care…..

Odpowiedz
Ewa 26 listopada, 2011 - 9:52 pm

Moja największa katastrofa była z kupionym w Biedronce żelazkiem Clarus….ojj miałam wtedy nieciekawe przeżycie.
Kilka dni wcześniej kupiłam sobie za ciężko zarobione pierwsze pieniążki śliczną markową bluzeczkę. Bardzo się spieszyłam, i podłączyłam wcześniej wymienione żelazko…podbiegłam i chciałam uprasować moją ukochaną zdobycz, zaczęłam prasować i nagle zobaczyłam że ślicznie wykończona koronka zaczyna się topić…gdybym tylko wtedy miała Philips Perfect Care…..

Odpowiedz
Gwiazdeczka 26 listopada, 2011 - 9:58 pm

Największa katastrofa związana z prasowaniem? To na pewno ta sprzed roku. Miałam być druchną na ślubie siostry, dwie godziny przed ceremonią zabrałam się za prasowanie sukienki, bardzo pięknej, wymarzonej, po prostu idealnej! Była w kolorze pudrowego różu, delikatna i zwiewna. Druga druchna miała identyczną, miałyśmy wyglądać tak samo, wszystko było dopięte na ostatni guzik… W domu było straszne zamieszanie i poprosiłam siostrę o wlanie wody do żelazka. Dostałam żelazko i zaczęłam prasować, w tym samym czasie rozmawiałam z mamą. Nagle zauważyłam, że na sukience jest wielka, rozmazana plama, a w powietrzu rozchodzi się słodki zapach. Okazało się, że w żelazku była woda truskawkowa zamiast zwykłej… Sukienka była do wyrzucenia, tak jak żelazko, które było całe czarne na płytce do prasowania. Na ślub musiałam iść w CZARNEJ sukience, bo tylko taką miałam w szafie. Chyba nie muszę opisywać miny gości weselnych :] Jestem pewna, że prasując żelazkiem Philips Azur GC 4870 na pewno nie dopuściłabym do takiej sytuacji i o wiele lepiej wspominałabym ten ślub 😉

Odpowiedz
Dominika 26 listopada, 2011 - 10:36 pm

Razem z siostrą ten sam rozmiar nosimy,dlatego często wymieniamy się ciuszkami, by nie wydawać zbędnie pieniędzy na takie same. Wyznajemy zasadę co moje to i twoje 🙂
Lubimy ciuchy niebanalne, dobre gatunkowo i skrojone jak najlepiej, gdyż wiemy, że lepiej jest „zainwestować” raz a dobrze, niż rozczulać się nad przykurczonym sweterkiem w kolorze szaro-żółtym, który przed swoim pierwszym (i zapewne ostatnim) praniem był super żółto jaskrawym kardiganem 😉

Zawsze oddajemy sobie rzeczy wyprane, wyprasowane, tak by były gotowe do założenia i żadna z nas nie musiała się denerwować na drugą…

Jak wiadome, wszystko co piękne nie trwa wiecznie 😉
Siostra ubrała sobie moje ulubione czarne rurki… oj Ona także w nich wygląda bosko, niejednokrotnie chciałyśmy kupić takie drugie lecz nigdzie ich już nie było.
Zgodnie z zasadami współudziału w szafie chciała je wyprać i wyprasować… no i stało się, spodnie „się spaliły”, a Ona zalała się łzami i z prawdziwym szlochem przyszła powiedzieć co się stało…

Nie gniewam się na nią i nadal z ochotą pozwalam jej brać moje ciuchy, lecz widzę po niej, że choć minęło już dużo czasu, który ponoć leczy rany (niestety moje spodnie poległy, a nie zostały tylko ranne ;)) Ona nadal czuje skrępowanie.
Gdybym miała żelazko Philips Azur pewnie by się tak nie stało, a siostra z ochotą sięgała po moje rzeczy.
Mimo, że mieszkamy już oddzielnie nadal wymieniamy się garderobą, lecz mam wrażenie, że to ja częściej jestem gościem w szafie mojej siostry. Nie, nie zmienił się nasz gust modowy… to wina jej wpadki, za którą obwinia się do dnia dzisiejszego 🙁
Gdybym je miała, to teraz nie zostawiłabym go sobie, podarowałabym go mojej siostrze, by bez obawy zaglądała do mojej szafy 🙂 a ja… wpadałabym do niej na kawę i prasowanie 😉

Odpowiedz
Cecylia 26 listopada, 2011 - 10:41 pm

Kiedy myślę o tej katastrofie uśmiecham się, ale wtedy nie było mi tak bardzo do śmiechu. Żelazka mają w sobie niepojętą treść..gorąca, które w połączeniu z dziewczęcym roztrzepaniem i fantazją mogą stworzyć niezłą katastrofę:)
Właśnie zaczynałam swoją przygodę z szyciem, którą byłam tak zafascynowałam, że zapominałam o bożym świecie. Starałam się uszyć swoją pierwszą sukienkę i chciałam materiał podkleić flizeliną by był sztywniejszy. Flizelina przykleja się dzięki ciepłu żelazka…jednak marząc o pięknej sukience nie sprawdziłam z której strony jest klei…i się…przypaliło, roztopiło i rozmazało na płycie żelazka. Jednym słowem żelazko było nie do odratowania, postawiłam je na podłodze i poleciałam na uczelnie.
Katastrofa się jednak nie skończyła….
Kiedy wróciłam dostrzegłam tylko złowrogie spojrzenie współlokatorki, która chciała szybko przeprasować swoje ukochane jeansy…i cały klej został na nich. I to na samym środku nogawki…Katastrofa prawie nie skończyła się mroczną kłótnią. Jednak w nocy naszyłam jej całkiem fajną łatkę na te jeansy, śmiałyśmy się z tego przez tydzień ale na początku myślałam, że mnie zamorduje:)

Odpowiedz
Asia. 26 listopada, 2011 - 11:03 pm

Całkiem niedawno, o dosyć wczesnej porze,
Gdy większość dalej śpi, jeśli może
Zmuszona do tego: zaspana i rozczochrana
Zebrałam siły do prasowania.

Jak zwykle przy tym, dźwiękom z radia
Radośnie pod nosem wtórowałam
Lecz Whitney Houston ze mnie jest marna,
Więc ze zdolności swych- sama się śmiałam.

I podłączając do kontaktu
Moje żelazko- już sporo ‘śmigane’
Umknęło mym oczom, że tuż przy kablu
Jest coś przetarte i naderwane.

Wyszło to na jaw dopiero wtedy
Gdy katastrofa była już bliska
Bo wystrzeliło jakby z torpedy.
I się po kablu przemieszczała iskra

Pomyślałam: ”O mój Boże!
Co by tu zrobić: byle migiem
Bo chyba wywołałam pożar
I każda decyzja jest wyścigiem!”

Ręce mi się strasznie trzęsły
Od tego bardzo przykrego faktu
Aż trudno było się odważyć
i kabel odłączyć od kontaktu.

Jak widać nie byłby ze mnie
Żaden(nawet podrzędny) strażak
Skoro emocji nie trzymam na wodzy
I nawet żelazko mnie zatrważa.

Lecz jak mogłam być wtedy
tak wielką i nierozsądną gapą?…
Pytałam siebie, choć dobrze wiedziałam,
że to żelazko jest małą stratą.

Bo najważniejsze było w tym wszystkim
że mnie się na szczęście nic nie stało
i mimo małej roztropności
uszłam z tego zdarzenia cało.

Nie jest to bardzo odkrywczą nowiną,
Że mając owe żelazko Philips
i się zmagając w powietrzu z tkaniną
– dostrzegłabym usterkę po chwili.

(a już tak poza mą opowieścią
Przyznam się całkiem szczerze i śmiało
Że marzę właśnie o tym żelazku,
by się wygodniej prasowało.;))

Odpowiedz
Edyta 26 listopada, 2011 - 11:51 pm

Moja nieudana „przygoda” z żelazkiem??
Bez zastanowienia mogę porać jedną taką sytuację…
Mój chłopak zaprosił mnie na komunię swojego bratanka. Nie będę ukrywać, że była to dla mnie ważna okazja, mimo, że znałam już przyszłych teściów. Przyszykowałam ubranie, skromną, ale elegancką sukienkę w kolorze camel. Tylko niestety po podróży okazało się, że muszę jeszcze lekko przeprazować sukienkę.
I tu niestety spotkała mnie przykra niespodzianka, żelazko polało wodę, a w zasadzie RDZĘ…
I cóż… ZOSTAŁO 1,5h DO MSZY, a ja BEZ SUKIENKI!!!
No chyba, że założę sukienkę w rdzawe ciapki…
Więc cóż było robić, pobiegłam do sklepu i w pierwszym kupiłam sukienkę, ale niestety nieźle mnie to szarpnęło po kieszeni. Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale nowej sukienki już nie prasowałam tym żelazkiem.:)
Gdybym miała wtedy ze sobą żelazko Philips Azur GC 4870, napewno nie miałabym tyle stresu, wstydu przed teściową i wszystko byłoby idealnie.
[email protected]

Odpowiedz
Ewelina 26 listopada, 2011 - 11:55 pm

Największa katastrofa? Zdziwię wszystkich – nie spaliłam żadnego mieszkania, nie wypaliłam żadnej dziury. Jest gorzej – nie umiem prasować. Nie, inaczej. Nie próbuję! Dawno temu, w czasach przedpotowego domowego żelazka, we wczesnym okresie nastoletnim, chciałam uprasować jakąś koszulę. Męczyłam się strasznie, efektów zero. Wmawiam sobie, że to była wina złego sprzętu, ale na wszelki wypadek nie próbuję więcej. Ciuchy mam z gatunku nie gniotących się, a jak coś – robię smutne oczy do mamy.

Odpowiedz
Sandra 26 listopada, 2011 - 11:57 pm

Historia jest krótka:
Tuż przed samym ślubem złodzieje okradli moje mieszkanie, wynosząc przy tym również żelazko. To dopiero była katastrofa, bo nie było czym wyprasować zagnieceń na ślubnych kreacjach. Czasu było na tyle mało, że musiałam iść w nieco wymiętym stroju, ale nieważne były zagniecenia, owe rzeczy można wyprostować 😉 idąc gładko razem przez drogę życia.

Odpowiedz
PAti 1 grudnia, 2011 - 1:34 pm

kiedy wynikiii ? 🙂

Odpowiedz
Marcia 3 grudnia, 2011 - 10:06 am

Ale niespodzianka!:)) Moja radość nie ma granic! Dziękuję!!!<3

Odpowiedz
dieta octowa 14 stycznia, 2014 - 5:20 pm

Artykuł mnie bardzo zaciekawił, fajnie teraz wiem więcej.
Ogólnie fajna strona 🙂 Pozdrawiam

Odpowiedz

Dodaj komentarz